Kasta: Człowiek może wiele dokonać

(…) A ty nie narzekałeś, gdy jako nastolatek grałeś na gitarze covery Nirvany czy Pearl Jam na wrocławskich ulicach? Kiedy hip-hop zagościł w twoim życiu i co w nim było takiego, że zostawiłeś gitarę?

Jak grałem do czapki, ludzie byli zdziwieni, że wykonuję nieznane numery. Nikt nie traktował mnie poważnie, bo nikt jeszcze nie znał tych utworów. Przechodnie i znajomi mówili, że spoko śpiewam, ale to moim rymowaniem byli wtedy naprawdę urzeczeni. W pewnym momencie chciałem sprawdzić, czy faktycznie nie mają racji i zacząłem zmieniać priorytety. W czasie pobytu w wojsku nawijałem moim kamratom i oni dodali mi wiary w siebie. Większość raperów w Polsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych była dla mnie zupełnie nieciekawa. Kompani w wojsku powiedzieli, żebym nie narzekał, tylko wyszedł przed szereg z moim talentem. Nie wierzyłem w siebie na tyle, aby upubliczniać moje kawałki, ale ludzie popchnęli mnie do przodu. Wtedy rozpoczęło się coś, co – na potrzeby tej rozmowy – mogę nazwać karierą, choć ja tego nie rozpatrywałem w tych kategoriach. Dla mnie to była ucieczka z dworca.

Pewność siebie w tekstach wzięła się z tego, że byłem narkomanem z bliznami po nakłuciach i chciałem się z tego wydostać. Nocowałem w okolicach miejskich dworców, ale odwagi dodawali mi prości ludzie, którzy mówili, że moje rymowanki dla nich mają sens i znaczenie. Nie mogłem sobie jednak wtedy pozwolić na wrażliwość w tekstach. Zamiast iść do Monaru, wstąpiłem do wojska, aby się odciąć od używek. Zespół odstawienia dopadł mnie na kompanii szkolenia podstawowego i nie był to najłatwiejszy okres. Gdy się już jednak skończył, miałem wrażenie, że wszystko zawdzięczam sobie, a nie grupom wsparcia. Gdyby to się nie wydarzyło, pewnie nigdy nie byłbym takim pewnym siebie pyszałkiem.

Jednak ukończenie służby wojskowej nie zakończyło twojej przygody z narkotykami.

Jestem uśpionym narkomanem. Dosyć często prowadzę wykłady i prelekcje o narkotykach, choć nie ukrywam tego, że palę marihuanę. Nie wyobrażam sobie jednak, że miałbym wrócić do starych nawyków.

Na spotkaniu ze słynnego cyklu konferencji TEDx, którego byłeś gościem w 2017 roku, bez ogródek opowiadałeś o uzależnieniu. Trudno jest się publicznie wyspowiadać z walki z nałogiem?

Nie. Bezpośredniość i szczerość zawsze były moją siłą. Pamiętam nawet sytuacje, kiedy na warszawskich salonach zazdroszczono mi autentyczności i naturalności. Pojawiłem się kiedyś na urodzinach znanej celebrytki w ekskluzywnym stołecznym lokalu. Nie chciano mnie wpuścić, bo byłem spocony po koncercie. Zniesmaczony ochroniarz musiał jednak ustąpić, bowiem moje nazwisko widniało na liście zaproszonych. Chciałem tylko solenizantce dać kwiaty, bo się znaliśmy i lubiliśmy. Wszedłem do klubu i dostrzegłem tych wystylizowanych i pięknych ludzi. Dla faceta, który o siebie nie dba, był to zupełnie odmienny stan świadomości. Faux pas na całej linii. Wjechałem tam jak niedźwiedź z lasu i pamiętam dobrze konsternację, którą wywołałem. Pewien znany projektant mody i stylista fryzur podszedł jako pierwszy i powiedział do mnie: „No, odważna stylizacja, Waldku” (śmiech). Nigdy nie ruszały mnie jednak takie komentarze. Najwyraźniej zrobiłem coś w rodzaju kariery, bo ludzie nie mogli uwierzyć, że można tak autentycznie się zachowywać. To stanowi o mojej tożsamości.

Nie byłbym sobą, gdym nie zagryzał warg przez trzy miesiące w koszarach, jednocześnie stu pięćdziesięciu gościom z różnych stron Polski nie pokazując, że jestem ćpunem. Powiedziałem sobie, że pomimo walki z uzależnieniem, mogę być najlepszy w jednostce. Tragiczne stadium uzależnienia, w tym heroinowego, nie przeszkodziło mi w zdobyciu Wojskowej Odznaki Sprawności Fizycznej. Do dziś jestem z niej dumny, bo dla heroinisty to niesamowite osiągnięcie. [Czytaj dalej]