Przywołałem na wstępie premierowy koncert Thinkadelic, który miał miejsce w 1996 roku. W tym samym roku ukazało się również wasze debiutanckie demo na kasecie, z twoim rysunkiem na okładce – i z tekstami częściowo w języku angielskim.
Język polski nie pasował nam do rapu, więc na początku rapowaliśmy wyłącznie po angielsku – choć może to za dużo powiedziane… Rapowaliśmy, używając angielskich słów (śmiech). Większość tekstów pisałem ja. Tu usłyszałem coś u Redmana, tutaj coś u Boot Camp Click, łączyłem te skrawki, sklejałem do kupy – i jakoś szło… Abstrakcyjne formy.
To, co jest ważne w kontekście demówki, to fakt, że nagrywaliśmy ją w Studiu S1 w Radiu Łódź; najwyższy dostępny level realizacyjny. Nagrania mieliśmy koło dziewiątej–dziesiątej rano; o tej godzinie byliśmy z Czizzem jeszcze totalnymi trupami (śmiech). W końcu jeden z dziennikarzy, Sławek Macias, wziął mnie na bok i powiedział: „Weźcie sobie trochę rozgrzejcie te dzioby, poróbcie kilka ćwiczeń!”. W Radiu Łódź poznaliśmy również Wojciecha Osojcę, który w tamtym czasie nawiązał współpracę z niejakim Ryszardem Lurysem, zaczynającym produkować ciuchy dla skejtów oraz rolkarzy. Panowie wpadli na pomysł, że założą mikrowydawnictwo Lurys & Viking Music. Jako pierwsze wydali demo Youth Against Scum, a następnie wyszło już Thinkadelic. Nasz materiał był dość krótki, dlatego na obydwu stronach kasety pojawiły się… te same utwory.
Można powiedzieć, że zostaliśmy rzuceni od razu na bardzo głęboką wodę. Nagrywanie w Studiu S1 było tą samą głęboką wodą, co wystąpienie na koncercie w Teatrze Wielkim w ramach projektu Urbanator z Michałem Urbaniakiem, będące następstwem tego, że nasz menedżer dał Urbaniakowi naszą demówkę. Tą samą głęboką wodą było wystąpienie na albumie „Złość” Krystyny Prońko, jeszcze przed oficjalnym debiutem; w tytułowej piosence rapowaliśmy tekst napisany przez Bogdana Olewicza, a w „Impromptu” nawijaliśmy już swoje wersy, a ponadto napisaliśmy tekst dla pani Prońko.
Jak zareagowała dwójka bardzo młodych chłopaków, gdy gwiazda estrady zaproponowała im udział na płycie? „Pewnie, pani Krysiu!”…?
To było dla nas czymś o tyle naturalnym, że Paweł Serafiński przez wiele lat współpracował z panią Krystyną. Ona w rodzinie Czizza funkcjonowała poniekąd jak ciocia – a przez to, że rodziców Czizza traktowałem jak moją drugą rodzinę i byłem z nimi blisko, mój stosunek do pani Prońko był podobny. Nie była to osoba, która przychodzi z zupełnie innego świata i mówi dwóm nastolatkom, którzy coś dłubią na osiedlu, żeby napisali dla niej tekst. Dzięki Pawłowi byliśmy od początku na bardzo profesjonalnym levelu na każdym polu funkcjonowania, więc nie było to dla nas dziwne. Powiem więcej: byliśmy na tyle odmienni od reszty rapowej sceny, że bardziej zaskakujące od współpracy i koncertowania z panią Krystyną było dla mnie to, że zdarza nam się współpracować z innymi raperami… Pamiętam, jak jeszcze przed premierą „Leku” pojechaliśmy do Mega Clubu w Katowicach i wykonywaliśmy utwory, w których mieliśmy wysamplowane jakieś fragmenty zaśpiewane przez wokalistkę. W pewnym momencie rozejrzałem się po ludziach i wyczytałem po ich minach: „Co to w ogóle jest?!”. Nie były to negatywne reakcje, tylko zaskoczenie, że tak też można robić hip-hop.
Pozostając jeszcze przy Krystynie Prońko, to wiadomo, że na „Lek” nagraliśmy naszą wersję „Jesteś lekiem na całe zło”, ale również na drugim albumie, czyli „Obiecanej ziemi”, sięgnąłem do jej twórczości. W „Za głęboko” – moim solowym numerze, który zamykał płytę – wykorzystałem sample z jednej z piosenek pani Krystyny, skomponowanej przez Pawła Serafińskiego. Niedługo po premierze albumu pojechaliśmy do Warszawy na nagrania do „Muzyka łączy pokolenia”. Było dla nas oczywiste, że w takim programie chcemy wystąpić z panią Prońko – i ona rapowała mój kawałek, na samplach z jej utworu! Nawiasem mówiąc, niewiele brakowało, żebyśmy nie dojechali tego dnia do telewizji, bo mieliśmy na trasie z Łodzi niebezpieczny wypadek. Gdyby nie to, że Senior był doświadczonym kierowcą i jechał czołgiem – czyli polonezem caro – prawdopodobnie byśmy dziś nie rozmawiali. Na szczęście po kilku fikołkach wylądowaliśmy w rowie i przeżyliśmy. Samochód do kasacji, ktoś po nas przyjechał i zawiózł na miejsce.
Lista zasług Pawła Serafińskiego dla Thinkadelic nie kończy się na tym, bo nie jest tajemnicą, że szczególnie przy „Leku” pracował z wami nad muzyką. Kumał to, co robicie?
Sto procent. Paweł jest wybitnym kompozytorem i wywodzi się ze środowiska jazzowego – a z takim backgroundem inaczej podchodzi się do hip-hopu, niż mając na przykład background rockowy. Zdarzały się oczywiście dyskusje, bo od strony technicznej nie do końca zdawał sobie sprawę, że muzyka zespołów, których słuchaliśmy z Bartkiem, takich jak A Tribe Called Quest, jest oparta wyłącznie na samplach i loopach – ale to zawsze były stymulujące rozmowy. Rozwijające, nie ograniczające. Nie było w tym protekcjonalności, na zasadzie: „Robicie sobie ten hip-hopik, to może teraz spróbujemy zrobić coś na poważnie”. [Czytaj dalej]