Sir Mich: Pierwsza decyzja jest najlepsza

Sir Mich | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy VI"
fot. Jacek Baliński

Z jednej strony Kombii, z drugiej strony szereg innych wykonawców, z którymi w większym bądź mniejszym wymiarze działasz w ostatnich latach. Była mowa o Kalim i PlanieBe, do tego dochodzą Mata czy Żabson, ale i Fusznik, a ponadto Bracia Figo Fagot czy internetowi twórcy pokroju Tyszki. Wymieniać tak moglibyśmy w nieskończoność, więc w tym miejscu zakończmy, odłóżmy też na bok skromność i zastanówmy się, dlaczego artyści chcą z tobą współpracować. Co ich do ciebie przyciąga?

Swoją – nazwijmy to – przewagę nad innymi zawsze widziałem w tym, że jestem multitaskingowy. Może nie gram na instrumentach na poziomie koncertu Chopinowskiego, ale – umówmy się – w muzyce rozrywkowej są bardziej pożądane umiejętności niż wirtuozerskie wykurwianie na klawiszach. W samej tylko Warszawie jest wielu lepszych klawiszowców ode mnie, więc jeżeli klient będzie chciał mieć świetnie zagrany fortepian, to pójdzie do któregoś z nich – tylko że on nic więcej już nie zrobi; prawdopodobnie nie będzie umiał nawet tego nagrać.

Ja od zawsze stawiałem na kompleksowy rozwój, zamiast doskonalić się wyłącznie w wąskiej dziedzinie, przez co jestem one man army i z biegiem lat tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że postąpiłem słusznie. Zrobię muzę, zagram na instrumentach, zrealizuję wokale, wiem, co i jak powinno być zarapowane, mniej więcej wiem, jak powinno być zaśpiewane, mogę dawać tipy od strony wykonawczej, złożę wszystko w całość, zmiksuję, zmasteruję… Znacznie lepiej jest przyjść do takiego gościa jak ja, od którego wychodzi się z gotowym produktem, niż rozkładać cały proces na siedem różnych osób. Jeżeli produkt, który się dowozi, jest jakościowy, to będzie miało się klientów.

Co jeszcze… Na pewno urok osobisty działa (śmiech). A tak na serio – poza odpowiednim workflow, umiejętnościami technicznymi, talentem oraz produktywnością, wydaje mi się, że bardzo ważny jest pewien zestaw cech, który trzeba posiadać, żeby umieć porozumieć się z bądź co bądź bardzo różnymi ludźmi. Nie chodzi o to, żeby artyści mnie kochali, ale muszę potrafić z nimi rozmawiać. Środowisko muzyczne jest bardzo często… dziwne, pokręcone; jest w nim wiele indywidualności, niekiedy ekstremalnych. Nie każdy potrafi zaakceptować, że ktoś przychodzi do studia i ma jakieś freakowe potrzeby, dość specyficznie się zachowuje… Dlatego właśnie, pod kątem psychologicznym, ważne jest posiadanie takich cech, dzięki którym ci ludzie będą czuli się bezpiecznie, komfortowo i będą czuli, że przynajmniej staram się zrozumieć to, jacy są.

Megaistotny jest również klimat, który generuje się w studiu. Nie wierzę w ezoterykę, ale uważam, że jeżeli prezentuję odpowiednie podejście i naprawdę jaram się tym, co robię, to wszystko wtedy zupełnie inaczej działa: jest inna atmosfera, inna kreatywność, artyści bardziej się otwierają, chcą zrobić coś więcej… Dzieje się tak, ponieważ widzą, że nie podchodzę do swojej pracy na zasadzie wykonania po prostu jakiejś usługi, tak jak szewc naprawia buty, tylko rzeczywiście jestem zaangażowany. Może dlatego ludzie chcą ze mną współpracować.

Jaki był najmilszy komplement, jaki padł w studiu pod twoim adresem?

Z męskiego punktu widzenia niewątpliwie najmilsza była sytuacja, jak po pewnej sesji nagraniowej zostałem zaproszony na tak zwaną kawę ze śniadaniem przez jedną z wiodących, bardzo ładnych polskich wokalistek. To było takie… „Jest!” (śmiech). Nie znaliśmy się wcześniej, niemniej bardzo jej się spodobało to, co wydarzyło się w studiu… Niestety, jakiś czas później wyszła za mąż (śmiech), a na kawę w końcu i tak nie poszliśmy.

Co do zasady nie jestem osobą, która przesadnie lubi komplementy, natomiast jak każdemu jest mi miło, gdy ktoś pochwali moją pracę, bo działa to motywująco. Miłe są również wszelkie wyróżnienia w postaci Złotych i Platynowych Płyt. Chłopaki, które pracują ze mną w studiu: Kuba i Łukasz, namówiły mnie, żebyśmy zaczęli je kolekcjonować, bo zwyczajnie ładnie wyglądają. Kiedy się spojrzy na nie, człowiek zdaje sobie sprawę, po co nad tymi numerami i albumami siedział.

Inna kwestia, że znam sporo osób, które dostają takie wyróżnienie i myślą, że osiągnęły już wszystko. Dużo jest przykładów, gdzie ktoś zbyt mocno uwierzył w swój geniusz – i bardzo źle to się kończyło. Przez ileś lat funkcjonowania w branży nauczyłem się, że jedzenie tylko tego sukcesu i chełpienie się nim jest chujowe, po prostu. Zdarzało mi się z politowaniem patrzeć na wschodzące gwiazdki i ich zachowania z pogranicza obrażonej diwy… „Super, że jesteś gwiazdą, ale na nikim to nie robi tu wrażenia” (śmiech). Oczywiście trzeba być świadomym sukcesu, jaki się odniosło, trzeba być świadomym swoich umiejętności, tyle że uważam, że dojrzały artysta potrafi spojrzeć na to nieco z przymrużeniem oka. Sukces sukcesem, ale nie może on przysłaniać dalszego rozwoju, bo wtedy jest klapa. [Czytaj dalej]