O ile się nie mylę, z hip-hopem po raz pierwszy przeciąłeś się na polu fotograficznym przy okazji zdjęć do okładki płyty „Masz i pomyśl”, kultowego debiutu WWO. Jest to o tyle zaskakujące, że był to rok 2000, kiedy to pomiędzy Łodzią a stolicą istniały pewne animozje – tymczasem jakimś trafem to właśnie tobie powierzono realizację sesji dla warszawskiego ulicznego składu.
Z jednej strony warszawski uliczny skład, a z drugiej strony to były początki i tak naprawdę nie wiedziałem nawet, komu robię zdjęcia… Rok wcześniej ukazała się płyta ZIP Składu „Chleb powszedni”, ale ja tego totalnie nie kojarzyłem; może tylko gdzieś obiło mi się o uszy.
Zlecenie na okładkę WWO – choć trudno tu mówić o zleceniu; to było: „Przyjedź i zrób nam zdjęcia!” – przyszło do mnie w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności. „HIRO” wysłało mnie w maju na wyjazd snowboardowy do Zakopanego, gdzie miałem zrobić reportaż o szukaniu ostatniego śniegu. Prosy polskiego snowboardu, z którymi pojechałem, wiedzieli od TOPR-owców, gdzie powinniśmy się udać, żeby jeszcze śnieg w Tatrach znaleźć. Na miejscu ten wyjazd organizował Michał Pietrzak, który prowadził w Zakopanem fajny alternatywny klub Ampstrong. Oryginalnie jednak pochodził z Warszawy, gdzie kumplował się ze środowiskiem dookoła ZIP Składu. Mniej więcej miesiąc później Michał urządzał swoje urodziny w Warszawie i poprosił mnie o wysłanie mu slajdów ze zdjęciami z tego wyjazdu, żeby mógł je puszczać z rzutnika. Na tych urodzinach pojawili się między innymi Sokół z Jędkerem, którym – jak zobaczyli te foty snowboardowe – przypomniało się, że przecież szukają fotografa do zrobienia okładki.
Kilka dni później Sokół zadzwonił do mnie z propozycją. Gdy go usłyszałem, miałem przed oczami obraz zakapiora (śmiech). Gadał ulicznym… nawet nie slangiem, a narzeczem. Słychać było, że to jest street człowiek; że to jest raper! Trochę się go bałem po tym głosie… Żeby poczuć się pewniej, pojechałem do Warszawy razem z bratem i moją partnerką Martą. Dotarliśmy na plac Konstytucji, siedzimy w aucie, dzwonię do Sokoła, mówię, że jestem na miejscu – i nagle wpada przed mój samochód chyba pięciu ziomów. Każdy z nich gada przez komórkę, co wtedy było dla mnie niecodziennym widokiem; w Łodzi raczej posługiwano się tak zwanymi pięciosekundówkami [darmowymi połączeniami trwającymi nie dłużej niż pięć sekund – przyp. red.]. Okazało się, że to chłopaki z ZIP Składu. Największy z nich był Fu, więc pomyślałem, że to z nim rozmawiałem przez telefon (śmiech).
Mieliście koncept na tę sesję czy może dostałeś wytyczne, żeby po prostu pobujać się z panami po Śródmieściu?
Jedyne, co Sokół zasugerował, to – ponieważ WWO rozwijało się wtedy do: W Witrynach Odbicia – że można byłoby tak zrobić, żeby odbijali się oni w jakichś witrynach, i że fajnie byłoby, gdyby było widać, że to Warszawa. Weź znajdź taką witrynę, żeby odbijał się w niej i Pałac Kultury, i oni… Nic nie mieliśmy zorganizowane, byłem jak dziecko we mgle. Sokół oczywiście non stop załatwiał przez telefon warszawskie interesy. „Nie, słuchaj, za tydzień nie mogę”, „Nie, za tyle to nie!”…
To był dość długi dzień, łaziliśmy po Śródmieściu i szukaliśmy odpowiednich budynków. W międzyczasie wylądowaliśmy w Studiu Schron, gdzie na tle cegieł zrobiliśmy trochę portretów. Wszystkiego wyszło dwie, może trzy klisze. Komplet zdjęć musiałem wysłać do wydawcy, czyli BMG, i później już ich, niestety, nie odzyskałem. Nie miałem też żadnej kontroli nad tym, co i w jaki sposób zostanie wykorzystane. Finalnie okładka jest składką kilku fot nałożonych na siebie na półprzeniku; fotomontażem, który wykonał grafik z wytwórni. Co ciekawe, zdjęcia we wkładce już nie są mojego autorstwa, tylko Janka Bersza, który – wnioskując po tych zdjęciach – był dużo bardziej dojrzały fotograficznie niż ja w tamtym okresie.
Ostateczny wygląd „Masz i pomyśl” w chwili premiery zadowalał cię czy może patrzyłeś na okładkowy fotomontaż i myślałeś, że… nie do końca tak to miało się prezentować?
Ten fotomontaż jest OK, aczkolwiek artystycznie to zupełnie nie jest moje i gdybym to ja od początku do końca się tym zajmował, to pewnie inaczej bym to rozwiązał. Inna kwestia, że byłem wciąż na bardzo początkowym poziomie, więc w pewnym sensie uważam, że to, co zrobił grafik, było bardzo dobre dla moich zdjęć, ponieważ pojedyncze klatki z tej sesji nie były powalające. Poza tym pod względem ambicjonalnym najważniejsze dla mnie było to, że mam na swoim koncie nowy rodzaj publikacji; cała reszta była mniej istotna. Mimo że nie myślałem wcześniej o tym, żeby robić sesje okładkowe do płyt, to gdy nadarzyła się taka okazja, spodobało mi się to. Byłem dumny, że mogę komuś pokazać płytę, która jest w ogólnopolskiej sprzedaży i która ma moje foty na froncie. [Czytaj dalej]