Wspomniany przez ciebie album o tytule „3” ukazał się w 2004 roku, czyli cztery lata po wcześniejszych „Światłach miasta”. Z jednej strony to strasznie długo – zwłaszcza że Eldo zapowiadał, że wasza nowa płyta, na bitach między innymi Deny i Magiery, ukaże się w listopadzie 2001. Z drugiej zaś strony to… wyjątkowo krótko, biorąc pod uwagę, że w 2002 roku w jednym z wywiadów zarzekałeś się, że nowego Grammatika nie będzie. Podejrzewam, że na tak stanowczą deklarację mogło mieć wpływ to, co działo się w tamtym czasie dookoła Eldo po jego wypowiedziach w „Blokersach” czy „Mówią bloki, człowieku 2”. „(…) mnie to wszystko pierdoli (…), ale na pewno w jakimś stopniu nas podzieliło (…). Jeździmy na koncerty, (…) ale czuję trochę, jakbyśmy nie byli zespołem, jakby każdy z nas był tam osobno” – mówiłeś w „Ślizgu”.
Dobrze, że to przytoczyłeś. Na koncerty rzeczywiście wciąż jeździliśmy, ale nie było ich już tak dużo, jak – powiedzmy – w pierwszym roku po premierze. Jak ktoś nas zapraszał, to graliśmy; po występie Leszek wracał do hotelu, a ja zostawałem z ludźmi i imprezowałem. Za swoje wypowiedzi i sposób bycia Eldo gdzieś tam podpadł, pomyje na niego wylewano. Dostawałem rykoszetem, choć nie miałem sobie nic do zarzucenia, stałem z boku. Wielu ludzi po latach mówi, że ja to zawsze byłem z tyłu, że Leszek grał pierwsze skrzypce w Grammatiku – bo tak było.
Jak dochodziło jednak do sytuacji podbramkowych, to ja je rozwiązywałem. Byłem swego rodzaju łącznikiem pomiędzy nami a ciemną, charakterną stroną warszawskiego rapu. Miałem z nią dobre stosunki, dzięki czemu koniec końców rozeszło się po kościach. Kilka razy było tak, że moja rozmowa z różnymi ludźmi spowodowała, że Leszkowi nie stała się krzywda. Słyszałem: „Gdyby nie ty, to dawno byłby już połamany”. Nie było to fajne, lecz czasu się nie cofnie. Sam nie zawsze byłem święty, ale przynajmniej moja nieświętość sprawiała, że był względny spokój, niemniej wkurwiało mnie, że cały czas jestem w to mieszany. Częściowo przez cały ten syf upadł temat kolejnej płyty.
Prawdę mówiąc, charakterologicznie – mimo że Grammatik był postrzegany przez fanów jako ci, co siedzą w bibliotece i rozmyślają nad złożonością świata – zawsze wydawałeś mi się „ciemną stroną”. Barwa wokalu, upodobania muzyczne…
Pamiętam, że Sokół kiedyś powiedział, że podoba mu się moja barwa głosu (śmiech). Słuchałem też A Tribe Called Quest czy De La Soul, słuchałem nawet Eryki Badu, ale faktem jest, że najbardziej pochłonęła mnie uliczno-gangsterska otoczka Nowego Jorku i to tamtą scenę śledziłem najmocniej.
Ludzie rzeczywiście mogli kiedyś postrzegać nas jako trzęsidupy albo tak, jak powiedziałeś – ale wcale tak nie było. Miałem wielu znajomych ze sceny ulicznej. Swego czasu byłem w związku z siostrą Sokoła i niemal codziennie byłem u niej. Dużo czasu spędzałem na Śródmieściu, imprezowałem z ZIP-ami, ze śródmiejskimi oprychami. Tolerowali mnie i bujaliśmy się razem, bo zobaczyli, że jestem normalnym typem, nie baranem. Mogli nie lubić mojej muzyki, ja mogłem nie lubić ich muzyki, ale przecinaliśmy się i szanowaliśmy.
W tym miejscu pojawia się kolejny dość mało znany fakt, mianowicie: współpraca z Endefisem. Przy debiutanckiej płycie tego zespołu, czyli „O tym, co widzisz na oczy” z 2003 roku, zajmowałeś się – jak mówiłeś w jednym z dawnych wywiadów – „sprawami organizacyjnymi”, do tego udzieliłeś się w singlowym „Czas wziąć sprawy w swoje ręce”, miałeś również wydać wspólny projekt z Miexonem…
Pamiętam, że jeździłem z Endefisem na spotkania do wytwórni Promil, jeździliśmy razem do Moro, które dawało nam ciuchy, byłem hypemanem chłopaków na kilku koncertach… Skumałem się z nimi i zacząłem często wbijać do nich na osiedle na Jelonki. Trzymałem się tam też z Fenomenem.
To był okres melanżowo-imprezowy, odbiłem trochę od nagrywania, natomiast faktycznie był plan, żeby wspólnie z Miexonem coś zrobić. Dobrze się dogadywaliśmy, kilka razy byliśmy w Krakowie, gdzie Mieszko miał dziewczynę, robiliśmy sobie tam tatuaże, spotykaliśmy się z chłopakami z Firmy… Kiedyś nawet nocowaliśmy u nich w Wieliczce; grubo nas ugościli (śmiech). Napisałem na naszą płytę dwie zwrotki, lecz w pewnym momencie wyrzuciłem wszystko, co miałem, a ostatecznie ta inicjatywa umarła, gdy odnowił nam się kontakt z Leszkiem i pojawiła się wizja reaktywacji Grammatika. Pojechaliśmy na tydzień do Paryża wyluzować, co scementowało nasze kumplostwo i było wstępem do fajnej pracy studyjnej. [Czytaj dalej]