(…) Wspomniałeś o niedoszłym albumie Edytoriału, który miał być wydany nakładem B.E.A.T. Records. „(…) ukazanie się ich debiutanckiego, dawno gotowego albumu prześladuje jakieś fatum” – pisał Tytus w artykule o nowych twarzach warszawskiej sceny w szóstym numerze „Klanu”.
Mieliśmy pewne ustalenia z wytwórnią, natomiast byliśmy młodzi i trochę się miotaliśmy. Nie wiedzieliśmy, w jakim kierunku powinniśmy podążać. Często jest tak, że artyście nie podobają się utwory, które nagrał kilka lat temu – nam nie podobały się kawałki nagrane przed miesiącem. Uważaliśmy, że notujemy na tyle duży progres, że powinniśmy stare rzeczy zastąpić nowymi. Tytus mógł sądzić, że płyta była gotowa, bo rzeczywiście sporo numerów zostało zarejestrowanych. Nasze drogi wówczas mocno się przecinały, więc pewnie Jambet albo Szyha puszczali mu to, co mieliśmy. Z tego spokojnie można byłoby złożyć pełnoprawny album, ale nie moglibyśmy się pod nim z czystym sumieniem podpisać.
Pamiętam, że strofowałem chłopaków i starałem się ich przekonać, żebyśmy zaczęli robić coś bardziej zaawansowanego. Nasze numery były mniej odtwórcze od innych zespołów, ponieważ nie były oparte na samplach, ale z drugiej strony zjadaliśmy w ten sposób własny ogon. Nie chcę niczego ujmować Szysze, ale mimo wszystko brakowało w naszych bitach większego zróżnicowania. Były one dosyć proste, „szkolne”. Samplowane produkcje brzmiały w tamtym czasie dużo lepiej, bliżej im było do amerykańskiego hip-hopu, jednak Szyha stał na stanowisku, że robimy sami.
Zawsze byłem mocno krytycznie nastawiony do tego, co tworzymy. Wiedziałem, że stać nas na więcej, dlatego nie miałem ciśnienia, żeby jak najszybciej wydać album. Nie miałem problemu z tym, że „Skandal” Molesty wyszedł przed nami; wręcz przeciwnie – uważałem, że to działa na naszą korzyść. Czułem też, że Molesta – mimo że prezentowała inną stylistykę niż nasza – oraz 2CW trochę nam uciekli. Szczególnie numery 2CW, klimatycznie zbliżone do Edytoriału, były dla mnie czymś wow. Traktowałem to jako dzwonek ostrzegawczy, że jeszcze nie jesteśmy gotowi, by zadebiutować. Chłopaki mówili, że powinniśmy robić po swojemu i nie porównywać się z innymi, na co odpowiadałem: „Nie chcę się z nikim porównywać, ale chcę być najlepszy”.
Ciekawe, że byłeś krytycznie nastawiony do waszych nagrań, biorąc pod uwagę, że twój zespół był na swój sposób popularny, a o tobie w trzecim tomie „TNJHH. Rozmowy” Eldo powiedział, że byłeś „wyróżniającym się pod względem technicznym raperem”. Nie pojawiła się u ciebie w którymś momencie myśl, by wreszcie wydać album, bo wkrótce może się okazać, że nic po Edytoriale nie zostanie?…
Na pewno Szyha miał chęć, żeby zamknąć płytę, natomiast ja chciałem cały czas szlifować. Niestety im dłużej nagrywaliśmy, tym było gorzej, coraz więcej rozprężenia wkradało się w nasze ruchy. Gdy przestaliśmy mieć bat nad głową, rozluźniliśmy się. Z domowego studia przenieśliśmy się do profesjonalnego studia na Woli, gdzie pracował bodaj brat cioteczny Szyhy i gdzie mogliśmy siedzieć po godzinach, ale – zamiast nagrać trzy nowe numery – woleliśmy pić browary i imprezować. Chwytaliśmy za znajdujące się tam perkusję i gitary, robiliśmy sobie jaja. Kilka kawałków jednak tam nagraliśmy, między innymi „Swojski klimat” z Grammatikiem. Teksty napisaliśmy spontanicznie, na miejscu – poza wspomnianym przez ciebie Eldo, który najwyraźniej miał silniejszą niż my potrzebę pokazania skillsów i przyszedł z gotową zwrotką. Zajęła ona chyba połowę numeru (śmiech).
Tak czy inaczej zmęczyliśmy się sobą. Spędzaliśmy razem dużo czasu, a nie prowadziło to do niczego konstruktywnego. Zaczęły się nieporozumienia, najpierw na polu muzycznym. Chłopaki bardzo brali do siebie moją krytykę, mimo że nie krytykowałem ich, a to, co wspólnie tworzyliśmy. Wszystko zaczęło się rozłazić, aż się rozpadło na polu prywatnym. Byłem wtedy już w towarzystwie ludzi ze studiów, którzy obracali się w innym klimacie, byli bardziej stonowani. Wystarczył jeden poważniejszy konflikt na którejś z imprez, żeby nasze drogi na dobre się rozeszły. [Czytaj dalej]