(…) Będzie oczywiście okropnie stereotypowe to, co powiem, ale – oglądając chociażby klip do „Dla mych ludzi” N.O.N. Koneksji – nie przypuszczałbym, że ten dobrze zbudowany, wytatuowany gość bez koszulki, z mocną ekipą za plecami…
…siedzi na architekturze (śmiech). Tak, pod tym względem mogło to się wydawać egzotyczne, ale ja po prostu myślałem o sobie, o swojej przyszłości. Zawsze szukałem autorytetów w postaciach z rapowego światka i w pewnym sensie imponowało mi, że na przykład KRS-One stawiał na edukację. Zrozumiałem, że nauka może być furtką do lepszego życia. Jednym z kluczy, który otwiera kolejne drzwi. Szkoła odrywała mnie od pewnych zajęć; od marnowania czasu i od ulicy. Nie byłem żadnym ułomkiem, żeby nie spróbować iść dalej i żeby nie udowodnić – za wszelką cenę! – że my też potrafimy. Że nie jesteśmy zdani na jedną drogę tylko dlatego, że jesteśmy z takiego a takiego osiedla i obracamy się w takim a takim towarzystwie.
Od dawna architektura cię pociągała?
Nie. Poszedłem na architekturę, bo lubiłem rysować. Miałem epizod z graffiti, szkicowałem też różne rzeczy w zeszycie, więc postanowiłem podejść do egzaminów. Zdałem je i się dostałem, choć nie na studia bezpłatne; w moim roczniku było tylko dwadzieścia miejsc. Myślałem, że trafiłem na fajny, artystyczny kierunek, ale szybko okazało się, że będę miał do czynienia z matematyką, fizyką, konstrukcjami mechanicznymi… Z konstrukcjami każdy miał jakieś przeprawy. Z drugiej strony miałem predyspozycje, a dodatkową motywację do tego, żeby nie rezygnować, dał mi mój pierwszy wyjazd do Stanów, po pierwszym roku, gdzie wydarzył się epizod, który mocno utkwił mi w pamięci. Któregoś dnia na budowę, na której pracowałem, przyjechał inspektor nadzoru. Ja styrany, zmęczony. Dowiedziałem się, że za godzinę pracy dostaje kilkaset dolarów – czyli w zasadzie tyle, ile wynosiła łącznie dniówka moja i czterech innych chłopaków. Poprzysiągłem sobie wtedy, że jak wrócę, to skończę studia.
Nie lubię zaprzątać sobie głowy rzeczami, które mnie nie interesują, ale nie miałem wyjścia i musiałem przez pewne przedmioty przebrnąć. Z roku na rok było jednak coraz lżej. Dużo miałem też ciekawych zajęć humanistycznych: historia architektury, historia sztuki, etyka… Pamiętam również chociażby projektowanie miast i wsi, w ramach którego jeździliśmy na wioskę pod granicę i później musieliśmy zaprojektować domek. To był początek mojego zamiłowania do architektury drewnianej, choć na dyplom, który obroniłem zresztą na dobrą ocenę, projektowałem akurat budynek nowego dworca kolejowego w Białymstoku. Mój promotor robił natomiast wtedy doktorat ze starych domków podlaskich, więc zawsze mieliśmy tematy do rozmowy.
„Na uczelni mówili mi, że tam nie pasuję / Nie poddałem się; gdy ich widzę, niechęć czuję” – rapowałeś w „Znamieniu Kaina” na „Bardzie”. Z czego to wynikało?
Te wersy są oczywiście nieco wyolbrzymione, ale rzeczywiście trochę tak było. Trudno było mi się na początku odnaleźć, przenieść się nagle z klimatu stricte ulicznego na studia, gdzie koledzy i koleżanki mieli inne rzeczy w głowach, inaczej spędzali czas. Jestem jednak towarzyskim człowiekiem i zawsze potrafiłem zjednać sobie ludzi, więc nie stanowiło to dla mnie większego problemu. Uczucie, że tam nie pasuję, było spowodowane bardziej postawą niektórych profesorów. Większość studentów na roku była młodsza ode mnie o trzy lata i miałem wrażenie, że część rady pedagogicznej traktuje mnie inaczej, jakby zastanawiając się, dlaczego tak późno zdecydowałem się na studia. „Zastanów się, czy w ogóle powinieneś tutaj być” – tak powiedział kiedyś do mnie pewien profesor, gdy musiałem przyjść do niego na poprawkę.
Nie jestem jednak pamiętliwy. Nie chciałem też się tłumaczyć: „Panie profesorze, nie miałem czasu się nauczyć, bo musiałem pracować w nocy”. To pewnie zmieniłoby postrzeganie mojej osoby w jego oczach, ale przecież w życiu nie ma taryf ulgowych, więc brałem to na bary – i tyle. Było mi trudno, ponieważ w czasie, który powinienem przeznaczać na naukę, musiałem jeździć na taksówce. Doczytywałem lektury na postojach, co z jednej strony nauczyło mnie trochę sprytu, a z drugiej było wyczerpujące. Nie zaznałem zbytnio życia studenckiego, ale – nawet mimo tego wszystkiego – super wspominam okres studiów.
Ten etap zakończyłeś w 2008 roku. Starałem się odtworzyć przebieg twojej kariery architektonicznej, ale jedyne, na co trafiłem, to informacja, że swego czasu projektowałeś domki skandynawskie.
Tak, miałem taki roczny epizod; dla kolegi ze Szwecji zaprojektowaliśmy katalog kilkudziesięciu drewnianych domów pasywnych, do trzydziestu pięciu metrów kwadratowych.
Od razu po tym, jak obroniłem dyplom, założyłem pracownię projektową. Miała hiszpańskojęzyczną nazwę, będącą wyrazem mojego zamiłowania do tego języka. Początkowo byłem bardzo wkręcony w temat i dużo projektowałem; myślę, że średnio jeden w skali miesiąca. Najwięcej zaprojektowałem właśnie domów jednorodzinnych, choć zdarzało mi się robić też budynki gospodarcze, hale magazynowe, silosy czy lokale usługowe, takie jak sklep lub salon fizjoterapeutyczny. Z czasem skupiłem się bardziej na projektach, które rzeczywiście czuję, bowiem zrozumiałem, że nie zrobię wszystkiego tylko dlatego, że mogę na tym zarobić. Jeśli mam coś komuś zaprojektować, to chcę, żeby między mną a inwestorem była dobra energia. Nie chcę, żeby ktokolwiek cokolwiek na mnie wymuszał. Lubię też, gdy inwestor ma wyobraźnię, polot – mimo że piękno tkwi w prostocie, dobrze jest się otworzyć na inne rozwiązania niż te najprostsze. [Czytaj dalej]