Franek Toeplitz: Byłem tam

Franek (Stereofonia) | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy V"
fot. Bartek Modrzejewski

(…) Wspomniałeś o „Ślizgu”, którego jesteś pomysłodawcą. W jednym z wywiadów przywołany przez ciebie nieco wcześniej Rafał Wielgus przytoczył genezę tego czasopisma: „Pewnego razu Franek powiedział, że dziś rano udało mu się namówić tatę na gazetę deskorolkową”.

To dużo bardziej złożona historia. Zacznijmy od tego, że w latach 1993–96 ministrem kultury i sztuki był nieżyjący już Kazimierz Dejmek, który uznał, że w Polsce powinna ukazywać się gazeta o kulturze. Zaproponował mojemu tacie stworzenie takiego tytułu. Tym sposobem w kamienicy na Starym Mieście, na ulicy Brzozowej, przyszły na świat „Wiadomości Kulturalne” oraz wydające je Towarzystwo Wydawnicze i Literackie. Czasopismo miało misję społeczną, ale – co oczywiste w przypadku polskiej gazety o kulturze – nie przynosiło zysku; chyba od samego początku było deficytowe…

…przerwę ci na chwilę – w trakcie researchu trafiłem na jeden twój artykuł z „Wiadomości…”, datowany na 1996 rok.

Bardzo chciałem nauczyć się czegokolwiek o dziennikarstwie, co ostatecznie chyba nie do końca mi wyszło, ale faktem jest, że dostałem kilka szans, żeby o czymś napisać. Było tego raptem może trzy–cztery teksty, zapewne niezbyt wysokich lotów. Kiedyś pojechałem na wakacje do brata do Paryża i poszedłem na wystawę rzeźb Louise Bourgeois (protegowanej Andy’ego Warhola). Pozbierałem broszurki i później streściłem je na łamach „Wiadomości…”, tak więc przez chwilę byłem nawet krytykiem sztuki (śmiech).

Wracając – jako nastolatek prosiłem rodziców, by kupowali mi zagraniczne magazyny o deskorolce, takie jak wspomniane „Transworld Skateboarding” czy „Trasher”. Były one cholernie drogie, a przy tym cholernie ważne – pozwalały nie tylko zobaczyć tamten świat, ale też nauczyć się tricków… Raz na jakiś czas dostawałem jedną z wymarzonych gazet, która później przechodziła z rąk do rąk; aż okładka odpadała. Marzyłem o tym, by coś takiego robić. Tata o tym wiedział, a przy okazji orientował się, że takie czasopisma są w różnych krajach wydawane i zyskują popularność. Nie przypomnę sobie, czy to ja zasugerowałem ojcu, żeby zrobić u nas podobną gazetę, czy tylko ciągle gadałem, że fajnie byłoby coś takiego zrobić, a ostatecznie inicjatywa wyszła od niego… Wydaje mi się, że to drugie. Na pewno tata wymyślił nazwę „Ślizg”. Pamiętam za to dzień, kiedy już zostało postanowione, że działamy i że musimy znaleźć autorów tekstów. To była naprawdę wielka dla mnie sprawa. Nie wiem, czy później miałem do czegokolwiek taki zapał, jak na samym początku do tworzenia „Ślizgu”.

Wspomniałeś off the record, że niedługo po starcie „Ślizgu” wylądowałeś na… pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”.

„Afera Toeplitza” – krzyczał nagłówek. Byłem dzieciakiem, nie rozumiałem, o co chodzi, a wszyscy mnie o to pytali… Wchodzimy w konteksty polityczne sprzed lat, co jest trudne do interpretacji, niemniej w artykule zarzucono nam, że za dotację na gazetę kulturalną syn Toeplitza przy okazji zrobił sobie magazyn o deskorolce. Było to całkowitą nieprawdą, bo świetnie sprzedający się przez pierwsze lata „Ślizg” tak naprawdę w tamtym okresie wspomagał nierentowne „Wiadomości…”, choć rzeczywiście wydawała go ta sama firma, czyli Towarzystwo Wydawnicze i Literackie.

To był jeden z tych momentów, w których rosła we mnie złość na część towarzystwa rodziców. Naczelny „Gazety Wyborczej”, czyli Adam Michnik, był przyjacielem rodziny i częstym gościem naszego domu; nie pamiętam, czy tytułowałem go wujkiem Adamem, ale jest to możliwe. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego wciągnął mnie w coś takiego. Miałem jeszcze znacznie później inne nieprzyjemności z tym panem, ale nie ma sensu ich tutaj roztrząsać.

„Franek (…), syn Krzysztofa Teodora Toeplitza, (…) nawet jak miał przekonywujące argumenty, to nie był wiarygodny, tak że pierwsze numery były tworzone narzędziami ludzi przypadkowych i »Ślizg« swojego profilu nie mógł odnaleźć” – to kolejny cytat z Rafała Wielgusa. Jak czasopismo zostało początkowo odebrane przez deskorolkowe środowisko?

To jest mocne – zaznaczenie, że jestem synem Krzysztofa Teodora Toeplitza. Kiedyś właśnie tak było: pod Capitolem jeździli Jacek, Tomek, Heniek – i syn Toeplitza. Nawet jeśli byłem tak samo zaangażowany w deskorolkę jak reszta, to i tak miałem przypiętą łatkę gościa z dobrego domu, mimo że sporo innych osób też pochodziło z dobrych domów. Rozumiem oczywiście kontekst wypowiedzi Rafała, bo faktem jest, że dzięki temu można było założyć „Ślizg”, ale ze względu na mój bunt ówczesna łatka sprawiała mi trochę przykrość. Byłem częścią towarzystwa spod Capitolu, wszyscy mnie znali, ale dla części ludzi z biegiem czasu i wraz z coraz większymi sukcesami „Ślizgu” stawałem się coraz bardziej z innego świata. Na zasadzie: „Jest to najmniej odpowiedni gość z naszej hermetycznej, dwudziestokilkuosobowej grupy, który powinien robić taką gazetę”… Był w tym oczywiście pewien element zazdrości. [Czytaj dalej]