Deszczu Strugi: Dłubać na miarę

Deszczu Strugi | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy V"
fot. Bartek Modrzejewski

(…) Jeszcze zanim wystartowaliście z JanMarianem z audycją „Polfader Show”, miałeś już na swoim koncie pierwsze skrecze na rapowych płytach; pierwsze-pierwsze nagrałeś na „Nastukafszy…” Warszafskiego Deszczu. Zdarzało ci się wcześniej jakkolwiek współpracować z raperami?

Pamiętam chociażby nagrywki z CNE, Kosim i Wzorowym; to był 1994 albo 1995 rok. Poznaliśmy się na Słowacji na wyjeździe snowboardowym i później kilka lat ze sobą oraz całym hiphopowo-warszawskim towarzystwem przetańczyliśmy… Spotykaliśmy się u mnie na Ursynowie, puszczałem podkłady z Telefunkena i skreczowałem, a chłopaki rapowali. Nagrywaliśmy oczywiście w amatorskich warunkach, na magnetofon. Taśmy zachowały się do dziś…

Mieliśmy wtedy olbrzymią zajawkę na rap, zupełnie inną niż mają młodzi ludzie obecnie. Nie było w ogóle myślenia o pieniądzach. Kosi zauważył kiedyś w rozmowie ze mną: „Pomyśl, co by było, gdyby nasze pokolenie zarabiało taki hajs, jaki teraz jest w rapie… Przecież my byśmy to wszystko przećpali, połowa z nas by nie żyła!”. Myślę, że miał rację. Nie bylibyśmy na to gotowi. Tak czy inaczej tamte nagrania wspomina się super i mam nadzieję, że nigdy nie ulecą one z mojej pamięci.

Przechodząc do „Nastukafszy…” – na tym albumie udzieliłeś się w trzech numerach. Grałeś też z Warszafskim Deszczem koncerty. 

Do nawiązania kontaktu z Tedem i Numerem doszło dzięki Marianowi. Z Tedem niby mieszkaliśmy obaj na Służewie, ale nie byliśmy w tych samych ekipach, nie jeździliśmy razem na desce; tyle tylko, co kilka razy widziałem go na bazarku, potężnego, dobrze ubranego gościa z deskorolką. 

Ta współpraca była ważnym etapem w moim DJ-skim rozwoju, ponieważ nagle poczułem, że moje działania mają sens. Zostałem doceniony. To była nobilitacja, bo Tede i Numer już wtedy byli bardzo znani w rapowym środowisku. Dość mocno uczestniczyłem w procesie nagrywania płyty, przesiadywałem z chłopakami w studiu. Trochę też razem pograliśmy, ale – prawdę mówiąc – nie pamiętam z tych koncertów zbyt wiele. Występowaliśmy razem z Marianem, w trakcie występu mieliśmy dodatkowo swój secik. Zdecydowanie więcej zależało od Mariana – to on puszczał bity, ja tylko coś doskreczowywałem.

Jeśli chodzi zresztą w ogóle o koncerty, to były one dla mnie zawsze bardzo stresujące. Mama mi powtarzała: „Synek, to nie jest dla ciebie”… Jak coś schrzaniłem, grając imprezę, to nawet mi się to podobało; w końcu nie jestem robotem, ma prawo przeskoczyć mi igła. Wystarczyło, że się głupio uśmiechnąłem do ludzi, i było OK, bo nikt nie był ode mnie zależny. Gdybym jednak coś schrzanił na koncercie, to ciążyłaby na mnie odpowiedzialność, bo raperzy mieliby przeze mnie problem. Dzięki koncertom z WFD nauczyłem się trochę panować nad stresem, ale towarzyszył mi on nawet lata później. Gdy graliśmy z WWO, można było mnie obudzić o trzeciej w nocy i byłbym w stanie z marszu zagrać, bo wszystko miałem opanowane na tip-top – a mimo to stres nadal był. Dziś nie wyobrażam sobie powrotu na trasę. Ostatnie koncerty grałem chyba w 2013 roku z Sokołem i Marysią Starostą.

Warszafski Deszcz, wcześniej B3S, później WWO – mimo że byłeś członkiem tych ekip, wydaje mi się, że stosunkowo niewiele osób cię z nimi kojarzy…

Zorientowałem się kiedyś, że jestem gościem, który przewija się przez różne, niekiedy wręcz kluczowe momenty, ale pozostaje niezauważony. To wynika z mojej natury; nie lubię być na froncie. Często byłem bardzo blisko osób, które później wystrzeliwały wysoko, jak chociażby Sir albo Sokół. Z Sokołem i Jędkerem spędzaliśmy mnóstwo czasu przy nagrywaniu drugiej płyty WWO, graliśmy masę koncertów. Intensywnie się wtedy rozwijaliśmy i wkrótce Sokół poszybował dalej, a ja zostałem na swoim miejscu. Byłem w cieniu i nie przeszkadzało mi to. Dopiero z upływem czasu dotarło do mnie, że powinienem jednak bardziej zaznaczać swoją obecność. Ale nie robiłem tego – i tyle.

Nie lubię rozpamiętywania, zarzucania sobie nie wiadomo czego. Każdy z nas świadomie lub nie wybiera swoje ścieżki, ale koniec końców jestem zadowolony z tego, kim jestem. To jest przecież kwestia priorytetów. W chwili, gdy rozmawiamy, mam jeden z najlepszych okresów w swoim życiu i cieszę się, że udało mi się to tak poukładać. Mimo że nigdy nie uprawiałem normalnego sportu, nigdy nie miałem normalnej pracy, nigdy nie byłem normalnym muzykiem, to jakoś się wiedzie… [Czytaj dalej]