(…) Kręcić nie zaczęło się od razu – sam mówiłeś, że sądziłeś, że będzie easy peasy, tymczasem okazało się, że wygrana w konkursie WuDoo i przeprowadzka do Warszawy jeszcze nie przesądzają sprawy. Gdy po trzech płytach K2F i czterech 834 w 2007 roku wydałeś wreszcie pierwsze podziemne solo „Na szlaku po czek”, deklarowałeś, że to twój ostatni album.
O solówce zacząłem myśleć, gdy nagrywaliśmy „Kolumny płoną”. Jeździłem wtedy z Warszawy do studia Vabank w Gdańsku, do którego z Elbląga blisko miał Boxi. On i Denver to moje zajebiste ziomy, mam duży sentyment do czasów 834, ale wtedy uznałem po prostu, że jestem już zmęczony czekaniem na czyjeś zwrotki czy na aranżacje od Bobera. Do tego byłem perfekcjonistą – za czasów K2F byłem takim psycholem, że jak chłopaki przynosili swoje teksty, często brałem je, poprawiałem, nagrywałem sam i mówiłem, żeby właśnie tak to zrobili (śmiech). Miałem siłę przebicia, więc słuchali moich wskazówek, ale po kilku latach doszedłem w końcu do wniosku, że lepiej będę się czuł, nagrywając solowe materiały.
Rzeczywiście jednak już w outrze na „NSPC” powiedziałem, że się żegnam z rapem. Myślałem, że będę miał z niego hajs, a nie miałem. Kochałem rap, ale musiałem z czegoś żyć, a czas, który poświęcałem na pisanie i nagrywanie, mogłem poświęcić na dodatkowe studia czy naukę dodatkowego języka. Mimo to niedługo po premierze płyty wrzuciłem na MySpace’a, którego założyłem niewiele wcześniej, jeszcze trzy nowe numery. Pierwszym z nich było „Zrozum to w końcu” – do dziś uważam, że to zajebisty banger. Drugim było „Nie muszę”, track z Sokołem; byłem jedyny w podziemiu, który miał featuring od Sokoła…
…a który to Sokół podobno sam trafił na starsze nagrania 834.
Odezwał się do mnie jakiś czas po premierze „Where Have You Been?”. Mieszkałem już w Warszawie, ale – tak jak wspominałem – niczego to w zasadzie nie zmieniło. Pewnego dnia jednak dostałem maila od Wojtka, który napisał mi, że przypadkiem trafił na moją płytę i że jest mile zaskoczony moim flow czy nawijką po angielsku. Początkowo myślałem oczywiście, że to fake, ale odpisałem: „Jeżeli to naprawdę ty, to dzięki” (śmiech). Dodałem przy tym, że ten materiał to jeszcze nie jest szczyt moich możliwości i że odezwę się do niego z nowymi rzeczami za półtora roku. Półtora roku później wysłałem mu kawałek „Na dzielni”, który później znalazł się na mixtape’ie Pietza. Pracowałem już wtedy nad „NSPC” i byłem na maksa zapatrzony w Papoose’a. Dzięki niemu złapałem zajawkę na pisanie punchline’ów. Imponowało mi, że potrafił osiem wersów napisać na jednym potrójnym rymie i spuentować je mocnym punchem. „NSPC”, na którym zaliczyłem ogromny skok skillu, był jednym wielkim punchlinem na podwójnym znaczeniu – i „Na dzielni” też takie było. Sokół zajarał się tym numerem i powiedział, że jak chciałbym z nim coś nagrać, to on jest na tak.
Tym sposobem powstało wspomniane „Nie muszę” – natomiast ostatnim z trzech numerów, o których mówiłem, był „Centymetr”. Tym kawałkiem, na końcu którego są propsy od czołówki podziemia, już oficjalnie żegnałem się ze sceną. Sokoła też poprosiłem, żeby dograł kilka słów od siebie, ale odpisał: „Nie nagram tego, bo nie wierzę, że kończysz z rapem. Zobaczysz; jeszcze nie skończyłeś”. Miał rację (śmiech).
Tym niemniej na pół roku rap poszedł w odstawkę. Wspominałeś swego czasu, że w tamtym okresie wysłałeś CV do blisko stu miejsc i byłeś na kilkunastu rozmowach o pracę, ale nic z tego nie wyszło.
Napomknąłem przed chwilą o MySpace’ie – jak go założyłem, dopiero zorientowałem się, że mam jakiś fame. To było miłe, ale nie wystarczyło, żebym zmienił decyzję. Naprawdę myślałem, że już nie wrócę. W międzyczasie Temate zaprosił mnie na plan klipu do numeru „To nie koniec”, do którego wcześniej się dograłem, obok między innymi Pyskatego. Miał to być mój pierwszy w życiu teledysk, ale powiedziałem, że już nie rapuję i żeby kręcili beze mnie. Pierwszy raz od kilku lat nie poleciałem latem do Anglii i szukałem pracy na miejscu, ale nigdzie nie chcieli mnie przyjąć. Znowu wpadłem w poważną depresję. Siedziałem na chacie, robiłem pompki i grałem na kompie; nic więcej. [Czytaj dalej]