Soulpete: Coś za coś

fot. Jacek Kuropatwa

(…) Wyczytałem w internecie, że prowadzisz nudne życie, a tu takie historie niestworzone… Summa summarum – „Soul Raw” wyszło spoko?

Dla mnie spoko, również pod względem późniejszych projektów w Polsce. Nie tylko Ostry poznał mnie dzięki tej płycie; wiele osób słało mi propsy, głównie za „Rhymes on Random” z Oddiseem. Przy pracy nad albumem miałem też o tyle komfort, że po raz pierwszy w życiu moim zadaniem było po prostu zrobienie bitów. Nic więcej. O nic się nie musiałem martwić. Jedyne co, to czasem odpisałem jakiemuś raperowi, czy to, co nagrał, jest OK. Cała reszta leżała na barkach Krzyśka i Bartka [z EtRecs] – ja tylko czasem wpadałem do lombardu, żeby z nimi posiedzieć (śmiech). Chłopaki kontaktowali się ze wszystkimi artystami, dogadywali szczegóły, negocjowali stawki. Trochę byłem w szoku, jak udało im się ogarnąć Guilty Simpsona czy – przede wszystkim – Smif-N-Wessun. „Naprawdę się zgodzili?!”. Jak dostaliśmy od nich wokale i usłyszałem w intro: „Smif-N-Wessun… Soulpete on the track”, to oszalałem! Nie tylko ja byłem zajarany featuringami; pamiętam, jak niedługo po premierze zadzwonił do mnie Quebo, który robił wtedy „Ezoterykę”, chciał ode mnie bity i przy okazji chciał się dowiedzieć, jak udało się zaprosić Oddiseego. „Normalnie. Piszesz do kogoś i ktoś ci odpisuje”.

Tak że spoko. Nie wiem, czy dla Krzyśka i Bartka spoko pod względem finansowym, ale chyba też już nie narzekają. Spłacili kredyt.

(śmiech).

Naprawdę zaciągnęli kredyt! To wbrew pozorom nie są tanie rzeczy; chłopaki chyba jednak nie przewidzieli, że będzie to aż tak droga zabawa… Tym niemniej ja po tej płycie też nie zostałem milionerem (…). [Zresztą] wtedy jeszcze w ogóle nie wierzyłem, że będę miał jakkolwiek sensowne pieniądze z muzyki. Wszyscy dookoła sugerowali mi, żebym puknął się w łeb i zajął normalną robotą. Moja była dziewczyna powiedziała: „Albo muzyka, albo ja”. Skoro teraz rozmawiamy, możesz się domyślić, co wybrałem (śmiech). Tak czy inaczej do „Lepiej nie pytać” nikt za bardzo nie wierzył, że mi się uda. Ja sam zbytnio nie wierzyłem.

Trudno się dziwić; młodzieniaszkiem już nie byłeś. Trzydziestka czaiła się za rogiem.

Nie wiedziałem, co mam robić, w jakim iść kierunku. Większość moich znajomych zaczęła wyjeżdżać z Polski, a ja nadal nie miałem pomysłu na siebie. Znalazłem się wtedy w dosyć ciężkim, ciemnym miejscu. Wcześniej byłem lekkoduchem. Studiowałem, dostawałem stypendium naukowe, robiłem rzeczy, o których wolałbym nie mówić… Byłem łysym typem z bloku z wielkiej płyty. Szczęśliwie jednak wszystko się ułożyło i od 2015 roku żyję już bez stresu. Dwa lata później założyłem działalność i tak sobie działam z SoRaw Records…

…na które dostałeś dofinansowanie z urzędu pracy!

Ciężka misja; nie polecam. Żeby otrzymać dofinansowanie na założenie firmy, musiałem miesiąc w miesiąc stawiać się w urzędzie pracy i mówić: „Dalej nie mam pracy i dalej jestem bezrobotny, ale będę ubiegać się o dofinansowanie na założenie działalności”. Było to irytujące, ponieważ miałem plan na siebie, a mimo to musiałem przez pół roku powtarzać w urzędzie, że niestety jest chujowo i nie mam pracy. W końcu pół roku minęło, poszedłem na rozmowę i przedstawiłem plan działalności gospodarczej. Pokazałem dokumenty, umowy o dzieło, recenzje, płyty – wszystko to, co było w stanie wytłumaczyć urzędniczkom, czym chcę się zajmować. Jedno z pierwszych pytań brzmiało: „Hm… Ale ma pan tłocznię?”. „Nie, nie mam tłoczni, będę zlecał produkcję zewnętrznej tłoczni” – odpowiedziałem. „Hmmm… To dziwne, dziwne… Ale to co, to drukarnię pan ma?” – następne pytanie. „Ludzie kochani, jaką drukarnię?! Ja chcę siedzieć na chacie i robić bity!” – przed tą odpowiedzią akurat się powstrzymałem. Werdykt: „Wie pan co, jakieś to podejrzane się wydaje!”.

Z drugiej strony trudno się dziwić tym urzędniczkom, jak one wszystkie były pod sześćdziesiątkę. Na korytarzu jedna pani, która robi fryzury, druga pani, która robi fryzury, trzecia pani, który robi fryzury, i czwarta pani, która – tu bez zaskoczenia – robi fryzury. Każda z tych pań podchodzi do okienka i jest krótka piłka: „OK, czyli chce pani otworzyć zakład fryzjerski!”. A ja przychodzę do nich z działalnością muzyczną… Pomyślałem jednak, że podejdę je od innej strony i pokażę recenzję jednej z płyt, która ukazała się w pewnym PiS-owskim tygodniku. „Ho, ho, ho! Proszę pana… Teraz to wiemy, o czym rozmawiamy!”. [Czytaj dalej]