(…) Napomknąłeś wcześniej o ponadrocznym pobycie w Szkocji, gdzie w międzyczasie z Shellerem nagraliście dwa numery na pierwszy mixtape.
Tak, a resztę nagraliśmy w Kolbie, czyli poznańskim studiu Galona i Ramony. Sheller już wcześniej mieszkał w Szkocji, przez co wiedziałem, że można tam zarobić – i poleciałem. Odłożyliśmy trochę siana na nagrywki i samodzielne wydanie płyty. Pracowaliśmy tam dla Hindusa, ale urodzonego w Szkocji. Był milionerem, posiadał ponad trzydzieści mieszkań w samym Glasgow, a do tego handlował najróżniejszymi rzeczami. Miał magazyn, w którym przez nasze ręce przechodziły skarpetki, kardigany, ręczniki, staniki… Do tego czasem wpadały nam zlecenia typu pomalowanie ścian w czyimś mieszkaniu.
Wróciliście i wydaliście materiał, po którym niemal momentalnie akronim WSRH rozlał się na całą Polskę. Nie ukrywam, że omijałem waszą twórczość szerokim łukiem, ponieważ miałem przed oczami tabuny dzieciaków, które w mediach społecznościowych wypisywały, że uczęszczają do Wyższej Szkoły Robienia Hałasu. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy przed spotkaniem po raz pierwszy odpaliłem ten mixtape i okazało się, że to… hardocore’owa napierdalanka na klasycznych nowojorskich instrumentalach.
Co ciekawe, przy pierwszym mixtape’ie nie posługiwaliśmy się oficjalnie tym akronimem. Dopiero na premierowym koncercie okazało się, że ludzie krzyczą: „WSRH! WSRH!”. My po prostu nagraliśmy mixtape, który nazwaliśmy „Shellerini i Słoń prezentują: Wyższa Szkoła Robienia Hałasu” – i wiara to podchwyciła. Przy wydanym rok później „Unhuman Mixtape” WSRH było już nazwą naszego duetu.
Osób, które myślały dokładnie tak jak ty, było zapewne sporo. Niewykluczone, że istnieje też zespół Szlachta Nie Pracuje. Sprawdzisz ich płytę? Raczej nie. W numerze „Mordy darcie” rapowałem: „Sprzedajemy chore gówno, a nie hity dla czternastek” – i co się okazało? Do pewnego stopnia staliśmy się hitami dla czternastek. Czasem tak się zdarza. Czasem się zdarza tak, że ktoś chce robić hity dla czternastek, ale mu nie wychodzi. Gimbusiarnia zawsze mnie słuchała; słuchała i WSRH, i „Chorych melodii”, i „Demonologii”. Nie jest niczym zaskakującym, że dzieciaki lubią treści zakazane, a tu przecież gość rucha trupa – o ja, ale wiksa!
Rzeczywiście więc w szybkim czasie staliśmy się popularni, przy czym w żadnym wypadku nie robiliśmy popularnego rapu. Wywodzimy się z Westside Connection, z Onyksów. Tak brzmiało WSRH i tak miało brzmieć, dlatego bardzo się cieszę, że tak odebrałeś nasz mixtape, gdy po latach wreszcie go odsłuchałeś. Chcieliśmy, żeby to była hardcore’owa napierdalanka. Poza pojedynczymi głębszymi utworami, nasz rap nie był ambitnym rapem i nigdy się na taki nie silił. Na naszych koncertach chcieliśmy mieć pierdolnięcie, skakanie po ryjach i darcie japy. Jak ktoś lubi koncerty, na których typ siada na krześle i mówi: „Teraz zaśpiewam piosenkę o moim życiu”, to spoko – ale ja wychodzę, bo umrę z nudów.
Zostając jeszcze przy samym akronimie, wydaje mi się, że on w zasadzie wymknął się spod waszej kontroli, jak również został oderwany od kontekstu; podobny casus do „pozdro 600”. Zastanawiam się, czy było to dla ciebie i dla Shellera spoko czy niekoniecznie…
Jak zdaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje, to początkowo byliśmy bardzo niezadowoleni. Po czasie zrozumiałem jednak, że tak jest ze wszystkim. Dla przykładu: otwiera się nowy klub. Klub jest niszowy i przychodzi do niego sto osób, które są z towarzystwa. Nie wpada tam nikt przypadkowy. Po czym bywalcy klubu zaczynają mówić o nowym miejscu swoim znajomym, przekonując, że grają tam najlepsi DJ-e i w ogóle jest super; klub nie musi wydać choćby grosza na reklamę. Nagle się okazuje, że po dwóch miesiącach ze stu osób zrobiło się tysiąc, a po roku – trzy tysiące. To, co było alternatywne, staje się totalnym mainstreamem, a ci, co pamiętają początki klubu, narzekają: „Kiedyś było zajebiście, a teraz wszyscy tu walą”. [Czytaj dalej]