(…) Jak się robi ponad dwieście koncertów w rok?
Siada się i się robi. To tak, jakbyś spytał piekarza, jak się robi bułki…
Nigdy nie robiłem bułek…
(zastanowienie) Dzięki temu, że z wieloma osobami i klubami współpracujemy od lat, nie każdy koncert trzeba budować od zera. Wiele obowiązków zostaje rozdysponowanych już w momencie zabookowania terminu. Musimy oczywiście pamiętać o promocji wydarzenia, o umowach, ale nie muszę szukać firmy nagłośnieniowej, bo w danym miejscu działamy z jedną i tą samą od kilku lat i mamy już przetarte szlaki. Jak mówiłam w kontekście koncertów w 2008 roku – wtedy z każdym kolejnym znajdowałam coś do poprawy, bo wszystko było dla mnie nowe. Teraz mam to już przemielone i mało co jest w stanie mnie zaskoczyć, choć oczywiście zdarzają się czasem koncerty, gdzie coś się wykrzaczy i które lepiej zrobiłaby – jak to powiedział przed laty jeden z moich artystów – „banda naćpanych nieogarów” (śmiech).
Przyjmijmy, że KęKę albo Paluch wydają płytę i chcą ruszyć w trasę koncertową. Co musisz zrobić, żeby dany koncert się odbył?
Zadzwonić do klubu – bez tego się nie obejdzie. W normalnych warunkach dzwonię około pół roku przed premierą nowego materiału i mówię, że właśnie zaczynam planować trasę mojego artysty. Niekiedy jednak zdarza się, że pojedyncze sztuki wpadają z miesiąca na miesiąc; tak samo zdarza się, że rezerwuje się terminy z nawet rocznym wyprzedzeniem. W tym drugim przypadku są to albo bardzo duże koncerty, albo wyjątkowo fajne kluby, które są mocno oblegane.
Wracając – jeżeli artyście zależy na tym, żeby koncert w danym miejscu odbył się na początku trasy, optymalnie jest ustalić termin pół roku wcześniej. Tak naprawdę jesteśmy w ciągłej trasie, więc – bookując termin – muszę poinformować, z jakim albumem będziemy grać; od tego jest uzależniona stawka. Jeżeli na przykład jesteśmy na końcówce trasy z konkretną płytą i wpada nam na jesień festiwal w mieście, w którym byliśmy już wcześniej dwa razy, mogę bezpiecznie zejść ze stawki, ponieważ traktowane jest to jako koncert festiwalowy. Gdyby jednak nowa płyta ukazała się tydzień przed festiwalem, to dla nas nie jest to już koncert festiwalowy, tylko premierowy koncert w danym mieście, które automatycznie odpada nam na jakiś czas z trasy. Niby artysta mógłby na festiwalu zagrać jeszcze stary materiał, żeby nowy „zachować” na solowy występ, ale uważam, że tak po prostu nie wypada.
Czyli: dzwonisz pół roku wcześniej, wybierasz termin…
…ustalamy warunki finansowe, dogadujemy się w kwestii nagłośnienia czy ochrony – i tyle. Później dzwonię do kolejnej osoby i kolejnej, a w międzyczasie do mnie dzwonią jeszcze kolejne osoby, które staram się wetknąć w wolne terminy w taki sposób, żeby nie jechać dzień po dniu z jednego końca kraju na drugi. Niekiedy jednak musimy dostosować się do odgórnych terminów, zwłaszcza w okresie juwenaliowym, i wtedy zdarzają się niezłe maratony. Zawsze jednak upewniam się u danego artysty, czy na pewno da radę zrobić dwa tysiące kilometrów w cztery dni. Staram się to dogadać przy pomocy esemesów – jeśli dostaję zielone światło, robię screena wiadomości na wypadek, gdyby później ktoś chciał zadzwonić i marudzić, że osiem godzin musi siedzieć w aucie. W takiej sytuacji mogę się rozłączyć i wysłać screena (śmiech).
Negocjacje stawek wymagają od ciebie dużej ekwilibrystyki czy raczej sytuacje, w których podajesz kwotę X, a druga strona myślała, że będzie to jedna piąta X, należą do rzadkości?
Powiem tak: wydaje mi się, że w przypadku artystów jestem raczej pierwszym pacyfikatorem. Jeżeli ktoś zażyczyłby sobie stawkę, o której wiem, że jest kosmiczna, mówię wprost: „Ja tego nie sprzedam”. Przez to, że nie jestem tylko menedżerem czy bookerem, ale wciąż również organizuję koncerty, jestem w stanie postawić się po stronie organizatora. Wiem, jakie są warunki, ile kosztuje produkcja wydarzenia, jakie są koszty stałe imprezy i jaka w związku z tym stawka dla wykonawcy wchodzi w grę. Świat nie działa tak, że „zły i podły” organizator powinien dokładać do interesu i jeszcze cieszyć się, że artysta łaskawie zgodził się do niego przyjechać… [Czytaj dalej]