(…) Dopiero gdy w 2005 roku wygrałem swoją pierwszą bitwę, na pierwszej edycji Bruk Festivalu w Gdyni, i wróciłem z niej z nagrodami w postaci trzykanałowego miksera Numark wartego blisko tysiąc złotych i z workiem ciuchów, mama zobaczyła, że jednak jakoś sobie radzę. Podobnie było, jak zacząłem handlować winylami i nagle się okazało, że nie biorę już od niej pieniędzy, że mogę zaprosić dziewczynę na randkę… Każdy ma swoją historię.
Handel winylami to zresztą fajny temat, tym bardziej że poza środowiskiem DJ-skim chyba mało kto kojarzy, że w latach 2004–2007 prowadziłeś sklep dobryvinyl.com.
Mam trochę naturę bibliotekarza. Jeśli coś mnie interesuje, to interesuje mnie na maksa. Do muzyki również mam taką pamięć. Jak ktoś nie mógł sobie przypomnieć tytułu jakiegoś kawałka, to zwykle dzwonił do mnie. Ten bibliotekarski sznyt na pewno mi się przydał, gdy dostrzegłem niszę winylową i postanowiłem ją zagospodarować. Nazwę wymyśliłem już jakiś czas wcześniej, ale trudno też powiedzieć, że Dobry Vinyl był sklepem; po prostu handlowałem winylami na Allegro pod tym szyldem.
Gdy zaczynałem się tym trudnić, hip-hop wszedł już do mainstreamu, imprezy hiphopowe odbywały się na porządku dziennym, a hiphopowi DJ-e mogli też już grać w bardziej dyskotekowych klubach. To były jeszcze czasy przed erą Serato, więc siłą rzeczy DJ-e potrzebowali płyt, a mało kto je na bieżąco sprowadzał. Pożyczyłem więc trochę hajsu, pojechałem do Berlina, kupiłem trochę winyli i wystawiłem na Allegro. Pamiętam, że singiel „Get Low” Lil Jona z The East Side Boyz kupiłem za bodaj siedem euro, wrzuciłem na licytację i poszedł za cztery razy tyle. Zdarzały się czasem jeszcze bardziej spektakularne przebitki, choć oczywiście kilka razy również przestrzeliłem. Szybko się okazało, że można na tym coś ugrać. Hajs, który zarabiałem, inwestowałem w kolejne winyle i w ciągu raptem kilku miesięcy fajnie mi to urosło. Interes szedł na tyle dobrze, że stać mnie było na upragnione Technicsy, o których jeszcze chwilę wcześniej myślałem, że nigdy nie zdołam na nie uzbierać. Nadal mieszkałem z mamą, ale miałem Technicsy i wciąż powiększającą się kolekcję płyt.
Prowadziłem połowicznie ziomalską dystrybucję, bo dzięki Dobremu Vinylowi nawiązałem relacje z mnóstwem hiphopowych DJ-ów, zwłaszcza z drugiego pokolenia, czyli między innymi z BRK, Grubazem, Pandą, Steezem… Ci ludzie wiedzieli, że mam dobre tytuły, ja też wiedziałem, czego chcę i czego szukają inni. Wysyłali mi swoje wishlisty i ściągałem dla nich płyty na zamówienie. Jak miałem nową dostawę, puszczałem maila do wszystkich z mojej bazy i zwykle połowa tego, co miałem, rozchodziła się tą drogą; resztę wystawiałem na Allegro. Po latach wielokrotnie na imprezach czy koncertach z JWP lokalni DJ-e podbijali do mnie i mówili, że kupowali kiedyś ode mnie płyty. „Dzięki za hajs!” – odpowiadałem (śmiech).
Skądś jeszcze ściągałeś płyty czy tylko z Berlina?
Na początku z Berlina, ale później w dość ciekawy sposób zacząłem sprowadzać również ze Stanów. Stało się to możliwe dzięki mojej mamie, która, szukając swojej drugiej połówki, przez jakiś czas miała kontakt z pewnym panem pracującym w tłoczni Total Music w Nowym Jorku. Wiedząc, że może mnie to zainteresować, dała mi namiar na tego faceta. Okazało się, że w tej tłoczni produkowano chociażby mnóstwo reedycji klasycznych hiphopowych singli, serię Ultimate Breaks & Beats czy cały katalog płyt do skreczowania DJ-a Qberta. Jak dostałem pełny wykaz z hurtowymi cenami, aż złapałem się za głowę. Z dzisiejszą wiedzą zupełnie inaczej bym do tego podszedł – zainwestowałbym, zrobił porządny sklep i zalał tymi płytami polski rynek. Wtedy wszystko zwykle sprowadzało się do tego, że przede wszystkim uzupełniałem swoją kolekcję (śmiech). [Czytaj dalej]