(…) Twoja sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy wyszedł teledysk do singla „Rapowe ziarno 2 (Szyderap)”. Wiązałeś z nim jakieś nadzieje przed publikacją czy raczej sądziłeś, że przejdzie bez echa?
Wierzyłem, że ten klip może postawić płytę na nogi. Komukolwiek bym nie puścił „Rapowego ziarna…”, na wszystkich robiło wrażenie – w wytwórni też – i wszyscy mówili, że powinniśmy zrobić z tego singiel, bo ma duże szanse zrobić zamieszanie. Nie jest to typowo hiphopowy utwór, są w nim gitary, do tego śpiew Gutka, więc zakres oddziaływania automatycznie się poszerzał.
Mnie również od samego początku kawałek bardzo się podobał. Pamiętam, jak Guciwko do mnie przyjechał któregoś razu i powiedział, że ma dwa bity od takiego kolesia ze Szczecina, Marcina Macuka, i że jeden bierze dla siebie, a drugi nie, bo mu nie siada. Puścił mi te produkcje i mega się zajarałem tą, którą Gutek odrzucił. „Nie chcesz tego?! To ja biorę, dawaj numer do Macuka!”. Zadzwoniłem do Marcina, a on bez problemu się zgodził, żebym wykorzystał ten bit. Chłopaki dograli później gitary i solówkę na perkusji; jak przyjechałem do studia, wszyscy myśleli, że ich ochrzanię za to, bo „u Daba musi być elektronika” – a był ogień!
Teledysk wyszedł trzy miesiące po premierze płyty i zadziałał podobny mechanizm jak w świecie popu. Nie cały album, nie samo imię i nie historia ciągną, tylko najzwyczajniej – dobry singiel. Singiel siada, grają go radia, są koncerty, są pieniądze, jest hype. „Rapowe ziarno…” było na rotacji wszędzie i bez przerwy. Płyta zaczęła się sprzedawać i rozdzwoniły się telefony z propozycjami koncertów; od września do świąt zagrałem około trzydziestu sztuk. Po nowym roku znów granie co weekend, bardzo często razem z Gutkiem. Wypełnialiśmy sale nawet na tysiąc osób.
Nie mógł nie odnieść sukcesu singiel, który rozpoczynasz od drugiej zwrotki – będącej skądinąd siłą rzeczy pierwszą, ale ty „zawsze chciałeś zacząć od środka” (śmiech).
Zostawiliśmy na początku szesnaście taktów samego bitu; że niby coś miało tam być (śmiech). Dla mnie to było zabawne, ale pamiętam, że jak udzielałem w tamtym czasie jakiegoś wywiadu, dostałem od kogoś z publiczności pytanie, które brzmiało: „Fajna płyta, ale czemu tak kombinujesz, że zaczynasz od drugiej zwrotki? Nie możesz normalnie jak wszyscy?”. Ręce mi opadły. Po co się starać, po co wymyślać coś zaskakującego, frapującego, skoro słuchacze oczekują, żebym rapował jak wszyscy… Ja mimo wszystko wolałem zrobić inaczej, co zresztą pewnie było błędem, przez który zawsze znajdowałem się poza głównym kręgiem i nie zbierałem tak szerokiej publiczności.
O tym, że nie chciałeś być jak wszyscy, świadczy również fakt, że wielokrotnie podkreślałeś, że muzyka ma sprawiać przyjemność, a w tekstach w zasadzie nigdy nie poruszałeś osobistych treści. Wspominałeś przed laty, że świadomie podjąłeś taką decyzję niedługo po pierwszej płycie Kalibra, gdy dostrzegłeś, jak dużym ciężarem stało się dla Magika „Plus i minus”.
W pewnym momencie zauważyłem po prostu, że uzewnętrznianie się w tekstach – czyli tak naprawdę robienie tego, co powinien robić artysta – może niepostrzeżenie przerodzić się w gehennę. Gdy zrobi się taki utwór i stanie się on popularny, trzeba go później zagrać na każdym koncercie, nie na odwal się, uczuciowo, trzeba wrócić do tamtych emocji – co czasem jest przecież niewykonalne… Napisało się o czymś, co było trudne, i dzięki temu się oczyściło, ale – wykonując po raz setny ten utwór na żywo – zamiast o trudnej sytuacji zapomnieć, nadal się w niej tkwi. Wtedy albo kawałek w końcu stanie się wydmuszką, albo przestanie się go grać, przez co ludzie obrażą się na artystę. Obydwie ewentualności to ślepe zaułki, choć z drugiej strony jakimś zaułkiem jest również rezygnacja z wrzucania emocji do utworów. Ja przez lata starałem się znaleźć złoty środek i opisywać to, co widzę, szydzić, ironizować, opowiadać historie, ale nie zagłębiając się przy tym we własny syf. Wolałem dać ludziom radość, chwilę odpoczynku, poprawić im humor. Gdy jednak na płycie „048” już nie wytrzymałem i z pełną powagą poruszyłem kilka społecznych tematów, to na pierwszym wywiadzie gość mnie zapytał: „No ale po co tak poważnie?…”. Tak źle, i tak niedobrze (śmiech). [Czytaj dalej]