(…) Nie korciło cię nigdy, żeby pójść bardziej zachowawczą, bezpieczną ścieżką? Fani pokochali brzmienie Paktofoniki, a mimo to postanowiliście dość drastycznie się od niego odciąć. Zamiast nagrywać kolejne epizody „Kinematografii”, zdecydowaliście się podjąć ryzyko i obrać zupełnie inny kierunek.
Mieliśmy pełną świadomość, że idziemy pod prąd. Nie było to dla nas ujmą. Wręcz przeciwnie – cieszyliśmy się, że jesteśmy inni niż wszyscy. Że nie powielaliśmy swoich wcześniejszych dokonań, nie wpasowywaliśmy się w trendy, tylko pokazywaliśmy, czym w danym czasie się jaraliśmy, a ludzie mogli za tym pójść lub nie; ich wybór. Mam zresztą wrażenie, że zawsze byliśmy na ogólnopolskiej scenie outsiderami. Zawsze, począwszy od eksperymentów z psychorapem, byliśmy odmienni. Idąc pod prąd, wbrew ludziom, którzy nie rozumieli naszego stylu, sami sobie utrudnialiśmy zadanie.
Z perspektywy czasu można ocenić, że po drodze potraciliśmy część odbiorców, którym nie podeszła nasza stylistyka, a do tego pogubili się w nazwach. Pijani Powietrzem, PFK Kompany, Straho Instrumentals, Pokahontaz – za dużo tego było, ale wydawało nam się wtedy, że możemy sobie na to pozwolić. Jedyne, co bym dziś zmienił, to po rozwiązaniu Paktofoniki nazywałbym następne projekty po prostu Fokus/Rahim, żeby fanom łatwiej było nas odnaleźć. Zrozumiałem to jednak stosunkowo niedawno. Na szczęście nadal mamy rzeszę fanów, która jest z nami od lat i do której trafia to, co robimy.
Rozwińmy nieco temat Pokahontaz, ponieważ wasze wspólne nagrania z Fokusem są pewnego rodzaju ewenementem na polskiej scenie. Po rozpadzie PFK robiliście różne rzeczy – solowe płyty, twoje płyty instrumentalne czy „Homoxymoronomatura” z L.U.C. – ale mimo to w zasadzie nieprzerwanie od 1998 roku działacie razem. Jako Pokahontaz wydaliście już pięć albumów, z każdym kolejnym coraz bardziej zbliżając się do korzennych brzmień.
Cechą charakterystyczną dla naszej współpracy jest podążanie własną ścieżką. Zazwyczaj wypuszczamy albumy, które średnio o pięć lat wyprzedzają rzeczywistość. Kiedy wyszła „Receptura”, wiele głosów pytało: „WTF?”, a po kilku latach słuchacze wracali z opinią, że to „najlepszy album ever”. Kiedy cała Polska robiła old school, my zapodaliśmy dwa albumy na bitach DiNO – pełne nowoczesnych, wiertarkowych brzmień. Znów zaskoczyliśmy i musieliśmy poczekać na zrozumienie ich przez rynek. Kiedy zaś cały kraj rozmiłował się w elektronicznych bitach i newschoolu, wykonaliśmy obrót na pięcie i z Magierą zrobiliśmy dwie płyty w typowo korzennym klimacie. W chwili, gdy rozmawiamy, czyli kilka lat po „REsecie” i blisko dwa po „REnesansie”, preferencje słuchaczy ponownie zaczynają ukierunkowywać na klasyczny rap. Taka nasza specyfika.
Pierwsza płyta Pokahontaz wyszła jeszcze w Kreska Records, ale już drugi album z 2012 roku, czyli „Rekontakt”, i każdy kolejny ukazywały się nakładem twojej wytwórni MaxFloRec. Historia labelu sięga 2006 roku. Co cię skłoniło do jego założenia?
Priorytetem było dla mnie, aby artysta czuł, że jest kimś ważnym. Artysta to nie produkt, lecz postać, która mi oddaje dzieło, a ja je traktuję z szacunkiem. Takiego podejścia nie uświadczyłem w wytwórniach, w których sam wcześniej wydawałem. Byłem traktowany jak pozycja w tabelce. Jak moja płyta sprzedawała się dobrze, to było fajnie, a jak sprzedawała się gorzej, to nara. Zakładając MaxFlo, chciałem, żeby u nas było inaczej; żeby artysta był przez nas doceniany. Chciałem móc z nim współpracować uczciwie i w sposób klarowny, bez niedopowiedzeń. Starałem się wytworzyć zasady partnerstwa. Zależało mi na tym, żeby artysta czuł się swobodnie i mógł skupić się na robieniu muzyki, a my zajmiemy się całą resztą. Takie były moje wyjściowe, fundamentalne założenia. [Czytaj dalej]