(…) To dobry moment, żeby z tematu Alko’ przejść do tematu Def Jamu. Jak doszło do tego, że stanąłeś na czele nowo utworzonej polskiej filii tego legendarnego labelu?
Po drugiej płycie Albo Inaczej zacząłem się rozglądać za nowymi projektami, współpracami. Przez fakt, że – pracując nad tym albumem – często kontaktowałem się z różnymi majorsami, wiedziałem, co się u nich dzieje i prowadziliśmy sobie jakieś rozmowy. Przypadkiem – a właściwie dzięki temu, że płytę w duecie z Frostim wydał tam Mateusz Holak – pojawił się Universal, w którym powiedziano mi, że planują mocniej wchodzić w rapowe rzeczy. Wtedy z hiphopowych kręgów pracowali tam już Czarny HIFI oraz Piotr Zajączkowski, który niejako ściągnął mnie do Universalu. Rozmowy o utworzeniu polskiego oddziału Def Jam prowadzone były już nieco wcześniej, była też na to zgoda z centrali, ale przez długi czas nie było to skonkretyzowane. Krótko po moim przyjściu zmienił się prezes, stanowisko objął Maciej Kutak, który stwierdził, że czas ruszyć z hiphopowymi rzeczami z kopyta i że trzeba zrobić to z głową. Tak powstał polski Def Jam, a mnie w sierpniu 2019 roku oficjalnie powierzono stanowisko szefa tego labelu. Jay-Z też był szefem Def Jamu, więc można powiedzieć, że jesteśmy ziomalami po fachu (śmiech).
Macie jako Def Jam swobodę ruchów czy jednak Universal narzuca swoje standardy?
Dostaliśmy ogromny kredyt zaufania. Naturalnie, jest to biznes, który jak każdy inny musi się spiąć, ale na starcie powiedziano nam: „Słuchajcie, wy się na tym znacie, róbcie to tak, jak uważacie”. Mamy bardzo dużo przyzwolenia na nasze pomysły, możemy wprowadzać nowe rozwiązania. Dysponuję w Def Jamie świetnym zespołem, na którego skompletowanie też miałem wpływ; pracują u nas ludzie z branży. Oczywiście muszę raportować wyżej, wszak Universal jest korporacją, ale dla mnie to jest super, bo uczę się innego świata. Mam do czynienia z inną skalą: sam fakt, że w pokoju obok mnie pracują trzy świetne prawniczki, dużo na ten temat mówi. Epidemia koronawirusa pokazała też, jak potrzebne są jasne struktury i podział obowiązków. Nawet jeśli pewne rzeczy mogą irytować na co dzień, to w kryzysowej sytuacji okazuje się, że każdy i tak wie, co ma robić; jest porządek. Rozeszliśmy się po domach, kompletnie zmieniliśmy tryb pracy, ale nie było żadnego zastoju.
Majorsy mają większe zaplecze i olbrzymie zasoby, ale przy tym Universal wkroczył w hip-hop na fair zasadach. Oczywiście weszliśmy do gry i wykrawujemy sobie dość szybko spory kawałek tortu, ale pojawienie się dużych graczy to światowy trend i absolutnie naturalna sprawa. Poza tym ten tort wciąż rośnie i starcza go dla wszystkich. Konkurencja i zmiana zawsze są dobre i sprzyjają rozwojowi, w konsekwencji służąc artystom i słuchaczom.
Zaczęliście podbój polskiego rynku od wydania „Elwisa Picasso”, czyli długo oczekiwanej pierwszej solówki Erosa.
Kiedy zastanawiałem się, co powinno być pierwszym wydawnictwem Def Jam Recordings Poland, miałem w głowie dwa pomysły; jednym z nich był właśnie Ero. Michała nie trzeba było długo namawiać, choć na początku powiedział, że on już ma tę płytę gotową i wyda ją sam. Przekonałem go jednak, żebyśmy zrobili to razem, bo uważam, że możemy sobie wzajemnie się na coś przydać. Przeważyła siła marki, jaką jest Def Jam. Mając już dogadanego Erosa, szukaliśmy kolejnych wykonawców, aż w końcu padło na Young Igiego – zależało nam bowiem, żeby nie przyklejono do nas od razu łatki oldschoolowego labelu.
Uważam, że obraliśmy na starcie dość trudną drogę, bo dużo łatwiej byłoby budować wytwórnię na zasadzie: Eros i koledzy. Chcemy jednak mieć u siebie pełen przekrój sceny. Chcemy być różnorodni, żeby być wszędzie. Dla mnie prywatnie jest to też o tyle fajna sytuacja, że wcześniej w Alkopoligamii nie miałbym okazji wydać płyty Erosa czy Włodiego – choć z tym drugim kiedyś nawet wstępnie o tym rozmawialiśmy. Nie udajemy, że Def Jam jest rodzinną wytwórnią. Rodzinność jest fajna, ale na dość krótką metę.
Oprócz zakontraktowania szeregu raperów i wokalistów, mocno postawiliśmy również na producentów, którzy przez lata byli niesłusznie zapomniani. Nie ma co ukrywać, że nastały czasy singli i już nie do końca chodzi o to, żeby wypuszczać album z dwunastoma numerami – co pokazuje też przykład trzeciej odsłony Albo Inaczej. Oczywiście albumy nadal wychodzą i długo jeszcze będą się ukazywać, natomiast są one obecnie ukoronowaniem iluś singli, a nie pretekstem do ich publikowania. Mniej się sprzedaje płyt, a więcej streamuje pojedynczych kawałków. Stąd właśnie pomysł, żeby mieć w swoim gronie takich producentów jak 1988 z Synów, @atutowy, Czarny HIFI, Deemz czy Nocny. Po raz kolejny: różnorodność. [Czytaj dalej]