Kali: Żyję z czystym sumieniem

Kali | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy III"
fot. Ania Bystrowska

(…) Potrafisz zlokalizować, kiedy już na dobre odpadła od ciebie łatka byłego reprezentanta Firmy, ulicznika? Nie ukrywam, że przez długi czas właśnie z tym mi się kojarzyłeś, więc gdy odpaliłem „Chudego chłopaka”, byłem w ciężkim szoku. Nie spodziewałem się, że raper, którego utożsamiałem z nigdy niebędącym mi bliskim nurtem, nagra album, który wbije mnie w fotel.

Do pewnych rzeczy musiałem po prostu dorosnąć. Widocznie „Chudy chłopak” powstał wtedy, kiedy miał powstać. Czuję jednak, że ciągle jestem taki sam. Pewne cechy mojego charakteru na pewno się zmieniły – zarówno na lepsze, jak i na gorsze – ale człowiekiem jestem takim samym jak dziesięć lat temu. Mam jednak bardziej utemperowane ego i jestem dużo spokojniejszy niż przed laty. Mimo że wszystko wokół mojej osoby urosło, to sam w swoich oczach wręcz nieco zmalałem. To dobrze, bo nie mam potrzeby czuć się zwycięzcą. U mnie radość z wygranej trwa ułamek sekundy, dlatego wolę wciąż budować niż mieć już coś zbudowane i stanąć na tego szczycie. Na szczycie stoi się krótko; potem trzeba zejść i poszukać nowej rzeczy do zrobienia.

Utrzymałem się w ryzach, które sobie wyznaczyłem, bo nigdy nie zachłysnąłem się tym, co mam, co zbudowałem. Nigdy nie uprawiałem propagandy sukcesu. Nadal jestem nieco introwertycznym artystą. Jestem też typem domatora. Większą część tygodnia siedzę w domu i nie nudzę się w nim. Tak jak mówiłem wcześniej – jestem dziwny, bo z jednej strony jestem zamknięty, a z drugiej otwarty. Zależnie od sytuacji, samopoczucia, chęci. Kali, 50/50. Dużo sprzeczności i paradoksów. Możliwe, że nigdy z tym nie wygram.

A czujesz potrzebę wygrania z tym?

Nie, odnajduję się w takim układzie. Nie ma sensu z tym walczyć. Najlepiej jest zaakceptować dwoistość swojej natury. Na szczęście nie jest ona na tyle problematyczna, żeby mi z czymkolwiek kolidowała. Dopóki nie jestem na maksa apodyktyczny czy wkurwiający, dopóty wychodzę z założenia, że wszystko jest OK. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że formą naprawy i uleczenia jest dla mnie kontakt z ludźmi, wychodzenie do nich. Kiedyś od tego stroniłem i byłem w dużej mierze samotnikiem, a teraz – mimo że oczywiście wciąż potrzebuję czasu dla siebie – chcę wymieniać z ludźmi energię. Chcę z nimi rozmawiać, spędzać czas, wymieniać się doświadczeniami. Przestałem też na siłę planować i skupiać się na tym, co rzekomo powinienem zrobić. Robię bardziej to, co czuję. Jeżeli czułbym, że chcę teraz napić się z tobą piwa, to nie miałbym z tym problemu. Nie robiłbym już sobie wyrzutów, że przecież jest poniedziałek po południu i że tak nie wypada. Zacząłem nieco luźniej podchodzić do życia. Mogę sobie na to pozwolić po dziesięciu latach ciężkiej pracy.

Zmieniliśmy również trochę sposób działania Ganja Mafii. Label obecnie jest właściwie zawieszony, marka odzieżowa funkcjonuje inaczej i w dużym stopniu odciążyliśmy się od dotychczasowych obowiązków. Wreszcie mamy z Sebą więcej czasu i jesteśmy na etapie dążenia ku spokojowi. Obaj jesteśmy w okolicach czterdziestki i stwierdziliśmy, że już się wylataliśmy. Przyszła pora na to, żeby maszyna, której tryby zbudowaliśmy, zaczęła na nas pracować. My się jej przyglądamy i kontrolujemy, rozwijajmy, ale przestaliśmy być niewolnikami własnego tworu. W pewnym momencie nasze dzieło zaczęło nas przerastać, przez co nie mogliśmy spędzać czasu tak, jakbyśmy chcieli. Na szczęście to się już zmieniło.

Wspominałeś off the record, że w 2019 roku tempo było takie, że w pewnym momencie zacząłeś się wręcz obawiać zawału. Zrozumiałe jest więc, że dążysz teraz do spokoju.

Sceniczne dwudziestolecie, które obchodziłem w 2019 roku, zakończyło pewien okres. Dekada z Firmą, dekada solowa, dekada szycia ubrań… Miniona dekada była przezajebista. Zawsze wychodziłem z założenia, że skoro mogę coś w życiu mieć, to czemu niby miałbym nie mieć?… Mieliśmy listę z wypisanymi celami i po kolei odfajkowywaliśmy każdą pozycję. Moim największym osiągnięciem nie jest jednak żadne z tych zawodowych, a życiowe, bo na samej górze mojej listy od początku była rodzina. [Czytaj dalej]