Mateusz Jędrzejewicz: Krok w tył, dwa kroki do przodu

Mateusz Jędrzejewicz | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy III"
fot. Ania Bystrowska

(…) Pracowałeś nad płytami bardzo różnych wykonawców – zaczynałeś od Młodego M, a w kolejnych latach miałeś do czynienia z jednej strony z Włodim, z drugiej – z Kazem Bałagane, a z trzeciej – z Gangiem Albanii. Nie robiło ci różnicy, nad jakim projektem pracujesz, czy jednak estetyka rapu miała dla ciebie znaczenie?

Miała gigantyczne znaczenie. Im bardziej jarałem się danym artystą, tym przyjemniej mi się pracowało nad jego albumem. Gdybym miał ułożyć prywatne TOP3 prowadzonych przeze mnie płyt za czasów Step Records, na pierwszym miejscu bezapelacyjnie znalazłby się Włodi, na drugim Białas i „Rehab”, a na trzecim – choć tu akurat nie ze względów estetycznych i muzycznych, a ze względu na olbrzymie doświadczenie, jakie nabyłem przy tym projekcie – pierwszy krążek Gangu Albanii. Miejsce specjalne w tym zestawieniu rezerwuję dla Bałagana, którego „Źródło” wydaliśmy jeszcze przed wybuchem boomu na jego twórczość. Swoją drogą, był to jedyny w moim życiu projekt, który w całości poprowadziłem, komunikując się z artystą wyłącznie przez… Snapchat. Na szczęście udało nam się dopiąć ten album tak, żeby nie było słychać, w jak trudnych warunkach powstawał.

J: Włodi, z którym – jak wspomniałeś – bardzo dobrze ci się pracowało, był też, mam wrażenie, raperem największego formatu, z jakim było ci dane obcować w Step Records. Warto też zauważyć, że dzieli was blisko piętnaście lat różnicy.

Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak dobry kontakt udało nam się nawiązać. Pomimo że – pracując nad „Wszystko z dymem” – miałem dwadzieścia cztery lata, a Włodi trzydzieści osiem, nie odczuwałem zanadto tej różnicy. Wynikało to między innymi z tego, że Włodi był – i nadal zresztą jest – dużym pasjonatem rapu, więc oprócz tego, że prowadziliśmy rozmowy na tematy stricte projektowe, dużo też rozmawialiśmy ze sobą po prostu o muzyce. Kilkakrotnie spotkaliśmy się w sytuacjach nieformalnych i wzajemnie napędzaliśmy się pomysłami.

Poza tym, zaczynając współpracę z Włodim, nie byłem żółtodziobem, który dopiero się uczy, a miałem już kilkanaście projektów za sobą i pewne doświadczenie. Oczywiście wiedziałem, z kim siadam do stołu i podchodziłem do Włodiego z ogromnym szacunkiem, ale z drugiej strony wiedziałem też, co mogę mu zaoferować. Etap bycia fanem, któremu trzęsie się ręka, gdy spotyka na swojej drodze znanego artystę, był już za mną. Zarówno Włodi, jak i później Białas obdarzyli mnie bardzo dużym zaufaniem i dali mi spore pole do popisu, przez co też z miejsca zyskali moje trzystuprocentowe zaangażowanie. Miałem znaczący wpływ na oprawę wizualną, kwestie promocyjne i koncepcyjne tak „Wszystko z dymem”, jak i „Rehabu”.

Wracając jeszcze do samego Włodiego – uważam, że zakres usług, jakie od nas otrzymał, był, jak na tamten moment, na przyzwoitym poziomie. Nie ukrywam też, że byłem zszokowany, jak dowiedziałem się, że tak legendarna postać nie uświadczyła przez wcześniejszych kilkanaście lat podobnego podejścia ze strony jakiejkolwiek wytwórni. To, co robiłem, wydawało mi się wtedy czymś zupełnie normalnym, a dla Włodiego – po niemiłych doświadczeniach z majorsami przed laty i późniejszych, bardziej niezależnych działań – było dużym zaskoczeniem. Zrobiło mi się bardzo miło, gdy w jednym z wywiadów Włodi docenił mój wkład w jego dzieło.

Będąc jeszcze przy tematach dookoła Step Records, nie sposób nie wspomnieć o Gangu Albanii. Co by o tym projekcie nie mówić – a można byłoby też powiedzieć dużo złego – był on jednak dużym wydarzeniem na polskiej scenie. Jak sam podkreśliłeś, wiele się nauczyłeś, pracując nad Gangiem.

To wszystko było tyleż hardcore’owe, co naturalne. Robert M, czyli Rozbójnik Alibaba, który nadał Gangowi Albanii pierwotny sznyt, wyczuł po prostu, co może się spodobać dresiarzom. Z Robertem miałem zresztą swego czasu dość bliską relację; wiele nauczył mnie o marketingu i sposobach, w jakie można promować projekty muzyczne. [Czytaj dalej]