(…) Pierwszym twoim utworem, jaki został oficjalnie wydany, było „Wyłącz mikrofon” 1 Killa Hertz – w którym zresztą udzielałeś się jeszcze rapowo – na składance „SP” z 1996 roku. Było to dla ciebie wydarzenie? Na zasadzie: „Wow, ktoś chce wydawać naszą muzę”?
Nie. Zaproszono nas na tę kompilację i z przyjemnością się do niej dograliśmy, ale raczej było tak, że nie chcieliśmy się wiązać ani z SP Records, ani z żadną inną wytwórnią. Chcieliśmy pozostać niezależni. Ja nigdy nie prosiłem, żeby ktoś mnie wydawał. Wtedy robiliśmy rap po to, żeby robić zajebisty rap, a jak ktoś nie kumał, że to jest zajebisty rap, to się mylił (śmiech). Taka była moja wizja.
Niechęć do wiązania się z labelem była zapewne jednym z powodów, dla którego w 1997 roku otworzyliście między innymi z Hirkiem Wroną wytwórnię B.E.A.T. Records.
Zgadza się. Jeśli mam pracować w jakiejś wytwórni, to muszę być w niej szefem artystycznym. Koniec dyskusji. Tak było w B.E.A.T. Records. Założyliśmy ten label wraz z Bartkiem Sosnowskim, Bogdanem Wicińskim i wspomnianym przez ciebie Hirkiem, dzięki któremu doszło to w ogóle do skutku. Znał on bowiem ludzi z Pomatonu, pod skrzydłami której to wytwórni byliśmy, ale nasza niezależność była absolutna. Mówię o niezależności w kontekście artystycznym, bo tylko na takiej mi zależało. Nie tak istotny jest dla mnie nakład i w niewielkim stopniu obchodzi mnie, na jakim papierze zostanie wydrukowana okładka. Dla mnie liczyło się tylko to, żeby moja muzyka była taka, jaką sobie życzę. Żeby nikt mi płyty nie wydłużał ani nie skracał i żeby nikt w nią w żaden sposób nie ingerował. Taki warunek postawiliśmy Pomatonowi i oni na to przystali. Było im to pewnie zresztą na rękę, bo przecież oni nie wiedzieli, co to za muzyka i o co w niej chodzi. Ja wiedziałem i nie potrzebowałem, żeby ktoś na stanowisku utwierdził mnie w przekonaniu, że to, co robię, jest dobre. W płytę Thinkadelic „Lek” zbytnio się nie angażowałem, bo to nie była moja muzyka, ale albumom „Smak B.E.A.T. Records” i „Skandal” nadałem kształt brzmieniowy; zaprogramowałem i pokleiłem na samplerze wszystkie bity. Większość z nich też wymyśliłem. W przypadku płyt producenckich dla RRX komponowałem i kleiłem już w stu procentach. Swoją drogą dla Krzyśka Kozaka zrealizowałem znacznie więcej płyt – kompilacje w całości lub częściowo – nie tylko moje autorskie.
Nad aspektami artystycznymi miałeś pełną kontrolę, ale w kwestiach finansowych już chyba nie było tak kolorowo. Na „Smak B.E.A.T. Records”, pomimo sprzedanych kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy, zarobiłeś tysiąc dwieście złotych. To nie są pieniądze, po zobaczeniu których można wykrzyknąć: „Fajnie, to robię dalej muzykę i może uda się coś na tym zbudować!”.
Na kwestie finansowe zawsze miałem mniej lub bardziej wyjebane. Tantiemy za „Skandal” – na tej płycie już zarobiłem trochę więcej, bo około pięciu tysięcy złotych! – wciąż otrzymuje kilka osób, łącznie z kolegami, których wkręciłem w tę wytwórnię, ale ja nie dostaję rozliczeń od kopii; za ten materiał spływają do mnie tylko pieniądze z ZAiKS-u. Więc tak, jeśli chodzi o kasę, to dałem się przerobić jak dziecko. Tyle, co skapnęło mi ze „Smak B.E.A.T. Records”, zarabiałem wówczas na dwóch imprezach. Nie rozpaczam jednak z tego powodu. Bardziej mnie to śmieszy niż irytuje, choć to może niektórym wydać się dziwne. Z takim podejściem jednak serce jest lżejsze, a niebo ma bardziej błękitny kolor. Kto nie spróbuje, ten się nie dowie.
Z założenia nie chcę niczego budować na muzyce. Ona jest celem. Jeśli ktoś sobie myśli: „Zacznę robić muzykę i dzięki temu będę miał na utrzymanie”, to celem takiej osoby jest utrzymanie, a muzyka jest narzędziem. U mnie jest odwrotnie: celem jest muzyka, a utrzymanie się jest narzędziem do tego, by móc żyć i robić muzykę. Nie jest więc sensem sprzedawanie muzyki i zarabianie na niej. Jak zbliża się termin płatności za chatę, prąd czy polisę, wtedy przez parę minut się martwię i trochę muszę czasem się pogimnastykować, ale przez resztę czasu żyję innymi tematami. Głównie pracą; zabawne. [Czytaj dalej]