(…) Na „Skandalu” udzieliłeś się jeszcze w jednym kultowym numerze, czyli „Się żyje”. Po premierze płyty jeździłeś z Molestą na koncerty?
Tak, jeździliśmy wielką ekipą, dwadzieścia osób. Pociągami, na kredytowych biletach. Pamiętam – jechałem kiedyś do Szczecina i dwa razy wyrzucili mnie z pociągu. W końcu dojechałem na miejsce – bez telefonu, bo to końcówka lat dziewięćdziesiątych. Wyszedłem z dworca, deszcz padał, ja bez pieniędzy. Pytałem ludzi: „Gdzie tu jest klub?”. Nie znałem nawet jego nazwy. Powiedzieli mi, że jeden klub jest tu, drugi tam. Uznałem, że pójdę do tego, co jest bliżej. Szedłem tam i widziałem skejtów idących w przeciwnym kierunku. Spytałem, czy w tamtym klubie odbywa się koncert hiphopowy, na co oni odpowiedzieli, że już się skończył. W końcu tam dotarłem. Gadka z ochroniarzami, że ja tu gram z chłopakami. Nie znali mnie, ale w końcu powiedzieli: „Wchodź, małolat”. Wszedłem i usłyszałem ze sceny: „Dzięęękuuujeeemyyy, Szczeeeciiin!”. Koniec koncertu. Do Warszawy wracałem trzema pociągami – wyrzucili mnie w Koninie i w Kutnie… Po latach zapłaciłem karę w wysokości dwóch tysięcy złotych za przejazdy na gapę na ten koncert. Musiałem zapłacić za swoją przeszłość.
Po drugiej płycie, czyli „Ewenement”, też jeździłem z Molestą po całym kraju. Grałem wtedy „Kto jest kto” i „System”, które były zresztą moimi autorskimi numerami. Ten drugi miał się pierwotnie nazywać „Pierdolę system”. Moc. „Kto jest kto” z kolei powstało już z myślą o płycie Hemp Gru, ale poszedł ostatecznie na Molestę, żeby się nie zestarzał.
W 2000 roku wyszła „Taka płyta…”, na której byłem już pełnoprawnym członkiem zespołu. Ponownie ruszyliśmy w trasę – byliśmy z koncertami nawet w Stanach. Przylecieliśmy do Chicago, podjechała biała limuzyna. Ameryka! Życie jest piękne! Nigdy wcześniej nie jechałem limuzyną – co najwyżej tramwajem, na gapę. Zawieziono nas do hotelu, pod którym czekali… chłopaki z De Mono. Oni właśnie wracali z trasy do kraju. Zbiliśmy piątki. Pojechali na lotnisko tą samą limuzyną, którą przyjechaliśmy. Niezłe.
Pamiętasz szczególnie jeszcze jakieś wyjazdy, koncerty…?
Dużo ich było. Graliśmy na przykład na pierwszym festiwalu Hip-Hop Opole w 2001 roku. Pod sceną kilkanaście tysięcy ludzi śpiewało mi sto lat, bo miałem tego dnia – siódmego czerwca – imieniny. Piękne uczucie.
Pamiętam też festiwal w katowickim Spodku w 2002 roku. Zagranie przed kilkutysięczną publiką – podczas gdy zwykle graliśmy w klubach dla kilkuset osób – było dla mnie, młodego człowieka, dużym wydarzeniem. Dzięki takim chwilom rosły mi skrzydła. Widziałem, jak wielu ludzi mnie słucha, przez co muszę dbać o to, żeby moje teksty były jak najlepsze i niosły w sobie przekaz. Nie leję wody i nie piszę bzdur, a przy tym staram się coś wnieść. Czy wnoszę? Ocenia słuchacz. Do tej pory po koncertach podpisuję płyty, zbijam piątki. Zdarza się – podchodzą do mnie ludzie, rzucają jakiś jeden wers i mówią: „Wilku, dzięki temu ja żyję!”. Ten miał się powiesić, ten miał się otruć, inny podciąć żyły, ale wyrwali dla siebie jeden mój wers i żyją! Uratowałem komuś życie. Czujesz to? Mówię im: „Zagrałem ten koncert dla ciebie, nagrałem ten kawałek, żebyś usłyszał ten wers, żebyś żył, żebyś potem mógł zrobić coś i dać komuś innemu przykład”. Czysty przekaz. Dziękuję Bogu, że mnie natchnął takimi myślami, które mogłem potem przelać na papier i je zarapować. To moja misja. W hip-hopie nie chodzi o interesy. Pieniądze można zarobić na budowie, to nie wstyd. Ważne, żeby być szczęśliwym w życiu, być spełnionym, nie robić złych rzeczy. Jak mogę komuś pomóc, to mu pomagam, ale nie ma co się rozpływać. Życie toczy się dalej, piszę kolejne teksty, bo pojawiają się kolejne zagrożenia, przed którymi trzeba ludzi ostrzec. [Czytaj dalej]