Ten Typ Mes: Nie trzeba, nie muszę

(…) Wyciągnąłeś i przeniosłeś do własnego życia z amerykańskiej kinematografii coś jeszcze poza motywem broni?

Niektóre rzeczy tak – między innymi wzorzec mężczyzny, który, kontaktując się z wieloma kobietami, zasługuje na uśmiech, choćby i uśmiech pobłażania, ale nie na potępienie. Samemu udało mi się do tego wzorca dokooptować zupełnie niekatolicki i niepolski tryb myślenia o kobietach, które miały wielu partnerów seksualnych. Ja z takimi kobietami od razu czułem więź porozumienia i cieszyłem się, że mogły doświadczyć różnych kutasów, mózgów i osobowości, zanim wybrały partnera, z którym się zwiążą i z którym będą miały dzieci. Jak facet wyrywa, to wszystko jest OK, a jak wyrywa kobieta, to nie jest OK – nie godzę się na takie myślenie. Nigdy nie chciałem mieć dziewczyny, która jest dziewicą. 

Co – poza wspomnianymi filmami i serialami – stworzyło Tego Typa Mesa?

Na pewno rodzina. Rodzina idealistów, dla której wartości zawsze były najważniejsze. Pamiętam bliską mi osobę, która – jak powiedziałem jej, że w Alkopoligamii, oprócz wydawania muzyki, będziemy jeszcze robić ubrania i sprzedawać je przez stronę internetową – spojrzała na mnie i powiedziała: „O… handel… mhm…”. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem, ale handel w niektórych systemach wartości znajduje się dość nisko. Pod pewnymi względami idealiści w mojej rodzinie potrafili być hardcore’owi. Poza tym, mama i siostra były – i nadal są – kobietami niezależnymi, zafascynowanymi możliwością zajmowania się swoimi sprawami i zarabiania na nich. Widziałem, jak siostra się kształci; ta wieża z książek na biurku, ta łacina… Mama też bez przerwy się dokształca. Nie prezentowała postawy: „Jestem lekarzem, teraz leżę, pachnę i wystawiam recepty”, tylko na bieżąco sprawdzała, jakie nowe leki wchodzą na rynek, jakie pojawiają się nowe diagnozy… Wziąłem to pośrednio do siebie i nie opieram swojej twórczości o jedno flow, które opatentowałem w 2002 roku. Chodzę na lekcje śpiewu, pracuję z muzykami z różnych światów – poprzez to staram się konkurować ze sobą. Nie traktuję siebie jako osoby raz narysowanej. Cały czas nad czymś pracuję.

Ten Typ Mes | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy II"
fot. Ania Bystrowska

Zastanawiam się, czy jakkolwiek oddzielasz Mesa od Piotra Szmidta?

Ja nie oddzielam, ale nie mam pretensji, jeśli ktoś kojarzy mnie tylko z wybranych trzech rzeczy, bo nie czuję, że jestem na tyle wyjątkowy w historii internetu, że ktoś musi kliknąć we wszystkie dwieście rzeczy, żeby poznać moją twórczość. Jeżeli ktoś zna tylko „Jak to?!”, który w refrenie ma polewanie trunków do szklanek i szukanie schludnych kochanek, to nie jestem zły, że dla niego jestem: „Dawaj, Mes, kurwa, pijemy! Patrz, jaka dupa tam idzie!”. Myślę sobie: „OK, on ma taki dostęp do mojej osobowości – a właściwie do jej jednego procenta z 2009 roku, kiedy wydawałem „Zamach na przeciętność”. Nikt nie ma obowiązku bycia ze mną na bieżąco, choć to narcystyczne złudzenie wielu muzyków.

W poprzednim pytaniu chodziło mi też o to, czy są jakieś sprawy, których nie przekazujesz ze świata Piotrka do świata Mesa – i na odwrót. Co do zasady, wydajesz się otwartym przed słuchaczami gościem.

Mój dom rodzinny należy do sfery prywatnej. Nie przekazuję zbyt wielu rzeczy stamtąd, bo nie jestem gotowy na obśmianie ich. Jeżeli przekazuję coś z własnego domu i ktoś mi pociśnie: „Ale masz brzydką szafkę”, mogę powiedzieć: „Faktycznie, pod pewnymi względami ten błękitny odcień może wydawać się słaby, ale – pierdol się, sam masz pewnie jakiś z dupy kolorek w kuchni”. Mogę to obśmiać – ale jak ktoś mi pociśnie, że moja mama ma brzydką szafkę… Ten ktoś nie rozumie całego kontekstu, a ja nie chcę go tłumaczyć, bo nie mam na to tyle czasu i nie mam tyle dystansu. W kwestiach oldschoolowych: matka, dom rodzinny – mam bardzo krótki lont i mogę od razu przypierdolić. W kwestiach, które upubliczniam i które dotyczą mojego życia – można się z nich śmiać, o ile poziom żartu będzie rodem bardziej z amerykańskiego stand-upu niż z rodzimego kabaretu. [Czytaj dalej]