(…) Po latach grania i organizowania imprez – od Ruffsoundz, przez Club Collab, po Flirtini – te wszystkie wydarzenia jeszcze jakkolwiek tkwią w twojej głowie czy po czasie się je zapomina?
Najłatwiej jest mi sięgnąć pamięcią do wydarzeń z okresu początków Flirtini, kiedy przywiązywaliśmy bardzo dużą wagę do tego, żeby co miesiąc zaprezentować warszawskiej publice coś nowego. Od jakiegoś czasu gramy natomiast imprezy w każdy weekend, przez co nazbierało się ich już na tyle dużo, że trudno je wszystkie spamiętać. Z początków działalności z Kamilem mam jednak mnóstwo dobrych wspomnień – tak samo jak z czasów Niewidzialnej Nerki. Bardzo miło wspominam chociażby premierę płyty w 2012 roku w Mieście Cypel – udało nam się tam zebrać bardzo ciekawy line-up. Zagrała silna reprezentacja DJ-ska: 600V, Deszczu Strugi, Krime, Druh Sławek, Steez, Panda oraz ja z Rafałem, a do tego reprezentacja MCs była więcej niż solidna: Vienio, Włodi, Wilku, Wigor, Numer Raz, Jano OMP, Franek ze Stereofonii, Kosi, Łajzol i wielu innych. Jak na imprezę promującą niszowy beat tapewydany w niedużym nakładzie, to była bardzo fajna, plenerowa inauguracja.
Obecnie Flirtini to maszynka do grania imprez, o czym może świadczyć chociażby fakt, że w Sylwestra w 2018 roku graliście… w trzech miastach: ty w Gdańsku, Ment w Krakowie i razem w Warszawie.
Po trzeciej części „Heartbreaks & Promises” zamierzaliśmy nieco ograniczyć granie imprez ze względu na inne sprawy, którymi się zajmujemy, ale przez to, że czwórka wyszła bardzo fajnie i spotkała się z ekstra przyjęciem, wróciła nam zajawka na granie. Ona zresztą nadal się utrzymuje, ale podejrzewam, że w najbliższych latach będziemy tę działalność stopniowo wygaszać, bo czas leci, a obowiązków mamy coraz więcej. Wszystkim się wydaje, że imprezy to sama przyjemność, ale jednak coweekendowe podróże po ciężkiej pracy od poniedziałku do piątku potrafią być męczące.
Oczywiście fajnie jest odwiedzić znajomych w klubach w innych miastach, ale trzeba wiedzieć, kiedy sobie odpuścić, żeby to, co się robi, nie stało się tylko przykrym obowiązkiem. Wkrada się u nas element rutyny, ale z drugiej strony ona wcale nie musi być zła. Fajne jest chociażby to, że mamy swoją rezydencję, która zresztą z biegiem lat się zmieniała – zaczynaliśmy w Powiększeniu, potem przez chwilę okupowaliśmy Bar Studio, a od kilku lat regularnie jesteśmy w Miłości na Kredytowej. Dobrze jest mieć miejsce, w którym gra się raz–dwa razy w miesiącu i do którego przychodzi publika lubiąca naszą wizję muzyki.
Wspomniałeś o ciężkiej pracy od poniedziałku do piątku – możemy zatem przejść teraz do niej. Zacznijmy od managementu i od najpopularniejszego artysty, którego prowadzisz. Jak doszło do nawiązania współpracy z Taco Hemingwayem?
Od Filipa wszystko się zaczęło. Koledzy z Mustache.pl, czyli internetowej platformy modowej, co roku organizują targi Yard Sale, po których z reguły odbywa się oficjalne klubowe afterparty. Parokrotnie bookowałem lokalnych i zagranicznych artystów na potrzeby tych imprez. Filipa w 2014 roku zaprosili akurat sami, bo był ich znajomym, a ja go wówczas nawet nie znałem. Zagraliśmy jednak na jednej scenie. Dzień wcześniej wyszedł „Trójkąt warszawski”, a tamten występ był pierwszym po premierze płyty. Widać było, że na koncert przyszli głównie znajomi Filipa i znajomi znajomych. Tak czy inaczej, sprawy wokół Taco zaczynały nabierać rumieńców. Razem z odpowiedzialnym za bity Rumakiem mieli bardzo romantyczne podejście do tego, co robią. Nigdy niczego nie obliczali na komercyjny sukces, albumy wypuszczali za darmo do sieci; działali po swojemu. [Czytaj dalej]