(…) Ucinając ten wątek – nie da się ukryć, że twoja kariera nabrała ogromnego rozpędu. Czy sukces, który stał się twoim udziałem, spowodował, że uderzyła ci do głowy sodówka? Na tyle, na ile śledzę twoje poczynania, odnoszę wrażenie, że raczej nie, co jest o tyle ciekawe, że wielu młodym raperom, którzy nagle doświadczyli dużej popularności, dość szybko odbija palma. Wydaje mi się, że na plus w twoim przypadku – ale nie tylko w twoim, bo też chociażby i Żabsona – działa to, że masz za sobą doświadczonych ludzi, którzy już niejedno widzieli.
Myślę, że jestem na tyle świadomym człowiekiem, że nigdy bym nie pozwolił na to, żeby ktokolwiek ingerował w mój charakter. Tytus czy Janek Porębski pomagają mi przede wszystkim na polu muzycznym: od strony managementu, bookingu i wydawania płyt. Bardzo się lubimy prywatnie i mamy ze sobą super kontakt, jednak to ja sam kształtuję swój światopogląd. Jestem ze sobą szczery i nie wydaje mi się, żeby uderzyła mi do głowy sodówka na którymś z etapów. Trudno mi oczywiście oceniać samego siebie, ale sądzę, że raczej twardo stąpam po ziemi.
W takim razie podziwiam – bo jednak skala i tempo zmian, które u ciebie zaszły, są czymś rzadko spotykanym. Rozmawialiśmy wcześniej o klipie do „Polepionego”, w którymś czymś wow było dla ciebie nakręcenie paru ujęć dronem. To był marzec 2015 roku, a tymczasem zaledwie nieco ponad dwa lata później ukazał się teledysk do „Nowego koloru”, który – przynajmniej jak na rodzime standardy – był naprawdę profesjonalną, filmową produkcją.
Tak, tu nie ma nawet czego porównywać. Przy „Polepionym” operator po prostu zasuwał za mną z kamerą i mówił: „Idź kilometr w jedną stronę, kilometr w drugą i coś porapuj”. Ot, cały koncept. Przy „Nowym kolorze” zaś po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć, co to znaczy wysokobudżetowy klip. Styliści, produkcja… Wcześniej nie miałem nawet pojęcia, ile osób musi czuwać nad światłem, żeby uzyskać zadowalający efekt. W kilkanaście osób dopracowaliśmy na maksa każdy szczegół. Wielokrotnie powtarzaliśmy te same ujęcia – nawet wtedy, kiedy wydawało mi się, że już wcześniej wszystko było OK i za każdym razem robię dokładnie to samo. Mam wrażenie, że od tamtej pory Asfalt produkuje najlepsze klipy w Polsce; Tytus bardzo o to dba. Jego polityka zakłada, że lepiej zrobić dwa teledyski na wysokim poziomie niż sześć, ale tanich i byle jakich.
Jednak teledysk do „Nie, nie”, zrobiony w niemal oneshotowej konwencji, już dużego budżetu nie miał, a mimo tego wykręcił na YouTube’ie największe liczby. W dniu oddania książki do druku, został obejrzany już ponad siedemdziesiąt milionów razy, podczas gdy teledysk z Taco – „zaledwie” ponad czterdzieści milionów.
Pamiętam, że byliśmy mocno w szoku, że najtańszy z czterech klipów, jakie zrealizowaliśmy do mojego drugiego albumu, zrobił największą furorę. Co prawda, od początku widziałem w „Nie, nie” mega potencjał, ale trochę bałem się ten numer publikować. Skoro singiel z Taco tak zszokował wielu słuchaczy, sądziłem, że reakcje po usłyszeniu „Nie, nie” będą z ich strony jeszcze ostrzejsze. Wszelkie wątpliwości ustąpiły, gdy Tytus powiedział mi, że wszyscy w biurze Asfaltu bujają się do tego kawałka. Zrobiliśmy spontaniczny klip: wynajęliśmy apartament, do którego zaprosiłem ziomali i zrobiliśmy mini melanż, a potem nakręciliśmy jeszcze dogrywki w jednym z klubów. Za teledysk odpowiadali moi dawni wydawcy z Lektera, którzy na co dzień zajmują się też produkcją klipów. [Czytaj dalej]