(…) Niedługo potem podjąłeś się współpracy z donGURALesko.
Tak, jak już zrobiłem płytę z Tedem, przeprowadziłem się do Poznania. Lubię to miasto – choćby z tego względu, że nie obserwuje się w nim takiego wyścigu szczurów jak w stolicy. Bezpośrednią motywacją do przeprowadzki było właśnie rozpoczęcie współpracy z Guralem. Z wytwórnią Wielkie Joł nigdy nie czułem więzi i nie miałem wrażenia, żebyśmy tworzyli zwartą grupę. Poczułem to dopiero w Poznaniu ze świtą Gurala. Moje pierwsze przetarcie z Piotrkiem wyglądało mniej więcej tak: siedziałem sobie przy kompie w biurze siedziby ówczesnego Wielkiego Joł, aż nagle wpadł Gural z pończochą na głowie. Z miejsca przyciągnął uwagę otoczenia; w powietrzu unosiła się atmosfera hucznego obwieszczenia: „Oto wchodzi Pan Gural i trzeba się na nim skupić”, a Qlop zaczął nerwowo wyszukiwać po regałach wszystkich możliwych wlepek. Nie wiedziałem, co się dzieje (śmiech). W każdym razie Gural zajarał się moimi produkcjami. Szybko padło z jego ust zdanie: „O, kurwa, jakie bity! Dawaj, zrobimy coś razem!”.
Pierwszy projekt z donGURALesko, czyli „Manewry Mixtape. Z cyklu Janczarskie Opowieści”, wypuściłeś w 2007 roku. Wtedy też już próbowałeś swoich sił na rynku muzycznym w Stanach Zjednoczonych.
W tamtym czasie potężnym narzędziem do promocji muzyki był serwis Myspace. Mój kolega, który był dla mnie kimś w rodzaju namiastki menedżera, miał genialny w swojej prostocie plan, który zakładał podbijanie mailowo do ludzi z bezpośredniego otoczenia amerykańskich artystów: inżynierów dźwięku, hypemanów, kolegów… Tak było łatwiej dotrzeć do wymarzonych raperów niż uderzając do nich bezpośrednio czy oficjalnie przez management. W ten sposób udało mi się nawiązać kontakt z niezależną wytwórnią The Game’a [Blood Money Entertainment – przyp. red.] czy Sky Balla. Po jakimś czasie sprzedałem bit do „California Soul”, czyli wspólnego utworu dwóch wymienionych przed chwilą raperów. Dostałem za to – w przeliczeniu – około dwudziestu tysięcy złotych; dolar stał wtedy lepiej niż teraz. Za tę kasę polecieliśmy do Stanów, gdzie wyrobiliśmy już sobie trochę kontaktów; natomiast za Oceanem miałem okazję być już kilka lat wcześniej, jeszcze przed podjęciem współpracy z Tedem. Przebywałem wtedy chociażby w studiu Sony, kiedy Jay-Z nagrywał płytę „Black Album”.Poznałem tam między innymi Vlado Mellera, czeskiego inżyniera dźwięku [zdobywca dwóch nagród Grammy, znany ze współpracy z Paulem McCartneyem, A Tribe Called Quest czy Lil Waynem – przyp. red.], który miksował jeden z moich kawałków.
Miło wspominam czas spędzony w Stanach, choć ostatecznie nie zrobiłem tam kariery. Nie byliśmy przygotowani na wielki biznes. Koledze, który mi pomagał, nie brakowało fajnych pomysłów, ale brakowało mu ogłady i wiedzy; w końcu był tylko moim rówieśnikiem. Gdybym miał pod ręką jakiegoś doświadczonego cwaniaka, pewnie ugrałbym w USA o wiele więcej.
Oprócz wyprodukowania numeru dla Sky Balla i tak rozpoznawalnego rapera jak The Game, współpracowałeś jeszcze chociażby ze słynną Foxy Brown. Dlaczego nie udało ci się popłynąć na fali takich kooperacji?
Myślę, że miałem po prostu pecha. Jak zrobiłem numer ze Sky Ballem, to ten wariat pozwolił sobie na dozę szaleństwa i wylądował w więzieniu. Cały projekt szlag trafił, bo jak tu promować album, jak gwiazda siedzi za kratami?… Z Foxy Brown, z którą zrobiłem dwa numery, było zresztą podobnie. Kiedy z nią pracowałem, znajdowała się na przepustce, przygotowywała nowe wydawnictwo, ale pobiła się z jakąś dziewczyną i musiała wrócić tam, skąd ją warunkowo wypuszczono. Świetnie (śmiech)! W bardziej sprzyjających okolicznościach miałbym przynajmniej szansę, aby moje produkcje odbiły się większym echem. [Czytaj dalej]