(…) Z większością raperów, którzy pojawili się na pierwszym „Kodexie”, wcześniej nie mieliście okazji współpracować. Poznaliście się dopiero w trakcie prac nad płytą?
W większości przypadków tak. Wiedziałem o ich istnieniu, bo byli popularni, ale nie byłem pewien, czy oni kojarzą nas. Nie byliśmy jednak dla nich raczej gośćmi z przypadku, którzy dają pięćset złotych i proszą, żeby jeden z drugim łaskawie się dograli. Na tamte czasy nasze produkcje były zajebiste; trzymały wysoki poziom, przez co artyści siłą rzeczy chcieli później dostać je też na swoje solowe albumy.
Wokale często otrzymywaliśmy wypalone na CD, wysłane pocztą. Mam tego cały karton. Wpadał listonosz z przesyłką, a w środku płyta z podpisem „Pezet”. Z Fiszem, który nagrał na pierwszy „Kodex” utwór „Na sznurowadle”, gadaliśmy na Gadu-Gadu. Już wcześniej męczyłem Tytusa, mówiąc mu, że Fisz jest zajebisty i chciałbym zrobić mu jakiś remix. I zrobiłem – zremiksowałem singlową „Tajemnicę” z Noviką. Później zadzwoniłem do Bartka z pytaniem, czy jego tata [Wojciech Waglewski z Voo Voo – przyp. red.] nie chciałby zagrać na gitarze w jego numerze na „Kodex”. Myślałem o solówce na końcu kawałka, ale pan Wojtek przeciągnął przez cały utwór i dodał jeszcze trzy dźwięki na koniec. Inaczej to sobie wyobrażałem, ale spoko. Kilka lat później zrealizowałem kilka numerów Waglewskich w studiu Agory.
Pamiętam też, że z Arkiem Delisiem pojechaliśmy do domu Tedego, gdy nagrywał dla nas „Ile można?”. Jacek z Arkiem nie za bardzo się dogadywali, więc podczas nagrania panowała dziwna atmosfera. Później Tede przyjechał do Wrocławia na kręcenie klipu. Siedzieliśmy w wypożyczonej od koleżki furze na lawecie.
Jeśli chodzi o teledyski, mieliśmy dobre zaplecze. Nasi koledzy z Grupy 13 – obecnie dużego domu produkcyjnego – zaczynali wtedy przygodę z video, a dziś są rozchwytywanymi reżyserami i operatorami. Jak na 2002 rok, mieliśmy naprawdę niezłe klipy. Pamiętam, że na potrzeby kręcenia „Oczy otwarte 2” Mesa i Numera Raz [z płyty „Kodex II: Proces” – przyp. red.] filmowcy wypożyczyli światełka, które są wykorzystywane zazwyczaj w miejskich świątecznych dekoracjach; wsadzali je ręcznie w taką matę, dzięki czemu wyświetlony został napis „Kodex”. Gruba produkcja na trzy dni zdjęciowe. Wtedy większość rapowych teledysków w Polsce była nudna i szara, a Grupie 13, która realizowała też klipy między innymi dla Skalpela, zależało na tym, żeby się pokazać [Grupa 13 wykonała wszystkie klipy do trzech pierwszych części „Kodexu” – przyp. red.]. Wszystko po kosztach, jednak zapał był duży.
Do pierwszego „Kodexu” przylgnęła – skądinąd zasłużenie – łatka „The Best of Polish Hip-Hop”. Też tak na to patrzysz? W końcu na waszych bardzo dobrych produkcjach znaleźli się niemal wszyscy ówcześni topowi raperzy.
Nie, nigdy nie postrzegałem „Kodexu” w ten sposób. Słyszałem zdania odbiorców, wedle których ten album to zbiór singli i hitów, ale sam nie podzielam tej opinii. Były na jedynce utwory wyjątkowe, ale było też kilka gorszych. Miło mi jednak, że część słuchaczy wciąż darzy tę płytę sentymentem i uznaniem.
Podejrzewam, że już przy tym albumie musieliście zmierzyć się z tym, że nie jest łatwo domknąć projekt, w którym udział bierze tak wielu wykonawców.
Chyba jeszcze nie, ale im dalej w las, tym było gorzej. Na pierwszym „Kodexie” w zasadzie wszyscy artyści byli na początku swoich karier, więc jeszcze im się chciało. Odnoszę wrażenie, że po nagraniu kilku płyt zwykle entuzjazm do nagrywania powoli gaśnie i nie jest się tak produktywnym jak wcześniej. Na pierwszym etapie jest się głodnym każdej szansy, chce się dać z siebie jak najwięcej. Z każdym kolejnym rokiem i w miarę wzrostu poczucia spełnienia zawodowego, raperzy mają coraz mniej do powiedzenia i już nie garną się tak ochoczo do udziału w różnych projektach. [Czytaj dalej]