Staszek Koźlik: W tle, ale z dużą kontrolą

To nie jest hip-hop. Rozmowy II

(…) W pewnym momencie zorientowałem się, że nie mogę zajmować się wszystkim. Nagrywałem, grałem, próbowałem robić strony internetowe; tu klub, tam wytwórnia – tak się nie da. Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie skupić się na węższym wycinku działalności i wykonywać go dobrze. Postawiłem na pracę w studiu…

…w piwnicy w domu rodzinnym. Zdarzało się, że twoi rodzice przecinali się z raperami, których u siebie gościłeś?

Gdy otworzyłem Erem Studio, rodzice nie mieszkali już na Mokotowie. W zasadzie od liceum dzieliłem dom z babcią.Pamiętam, jak któregoś razu nagrywałem chłopaków z Molesty. Pelson skończył rejestrować wokale, a jako następny do kabiny miał wejść Włodi. Poszedłem po niego do pomieszczenia, w którym zrobiłem mały socjal, gdzie wszyscy jarali pety. Włodek poszedł tam wcześniej, żeby dopisać dwa brakujące wersy do zwrotki i zajarać blancika. Wszedłem do kuchni, a tam gęsto od dymu z jointów. W popielniczce dogasał trzeci blant. W tych oparach siedzieli Włodi i moja babcia, która opowiadała Pawłowi o kwiatkach, jakie sadzi, i o uprawie. „To bardzo ciekawe” – odparł swoim spokojnym tonem Włodi. Zaaferowany dyskusją, oczywiście nie dopisał brakujących dwóch wersów (śmiech).

Nagrywanie Hemp Gru ponad dziesięć lat temu to też zawsze była przygoda. Bilon z Wilkiem nie przepadali w tamtym okresie za chłopakami z Molesty [dziś oba zespoły są już pogodzone – przyp. red.], a przecież realizowałem ich projekty równolegle. Musiałem tak ustawiać sesje, żeby na siebie nie wpadali; jak do tego dochodziło, było niezręcznie.

Niezłym wspomnieniem jest też wizyta A.G., O.C. i Boogie Blinda ze słynnego D.I.T.C. Panowie nagrywali zwrotki do kawałka „Warsaw Outdoors” na album „23:55” HIFI Bandy. Po wszystkim luźno sobie gadaliśmy; cały czas ktoś wchodził do domu, ktoś wychodził. O.C. powiedział mi, że w jego mieszkaniu na Brooklynie byłoby nie do pomyślenia, żeby ktoś tak ciągle się kręcił i że zawsze trzyma przy sobie gnata na takie okazje, bo nigdy nie wiadomo, kto może się zjawić. Siedzieliśmy w piwnicy, było już po północy i nagle słyszymy, że ktoś otwiera drzwi wejściowe. „Who’s there? Who’s there?!” – zaczął krzyczeć O.C., biegnąc na górę i udając, że ma pistolet. Po chwili usłyszałem pisk mojej przerażonej kobiety (śmiech).

Staszek Koźlik | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy II"
fot. Ania Bystrowska

Było tych historii co niemiara. Śmieję się, że jak już będę stary i zakończę pracę jako realizator, wydam książkę pod tytułem „Spowiednik rapu”. Przebywając z artystą, którego płytę realizuję, siłą rzeczy poznaje się go od tej strony, od której nie znają go słuchacze. Przez to nawiązuje się specyficzną więź.

Na Mokotowie byłeś do 2013 roku, po czym przeniosłeś Erem Studio na Żoliborz.

Zgadza się. Siedem lat wytrzymałem w piwnicy, która była zbyt mała i nieprzystosowana architektonicznie, żeby móc w niej urządzić bardziej profesjonalne studio. Zacząłem więc szukać nowego miejsca. Zależało mi na tym, żeby tym razem nie było ono piwnicą, bo miałem już dość pracy pod ziemią. Zwykle siedziałem nad sesją do późnych godzin nocnych, po czym budziłem się, zakładałem kapcie, szybko jadłem śniadanie, schodziłem na dół i z powrotem siadałem do komputera, ponownie nagrywając przez kilkanaście godzin. I tak w kółko. Poza tym, jeśli dany raper wiedział, że stanowisko pracy mam w zasadzie pod ręką, to nie krępował się zadzwonić o północy, żebym coś mu zgrał i wysłał. „Stary, przecież zajmie ci to pięć minut” – słyszałem. Trudno jest odmówić w takiej sytuacji, mimo że już skończyłem pracę tego dnia i chciałbym mieć spokój. Musiałem więc wprowadzić zmiany. Zacząłem współpracować z Marcinem „Kuzikiem” Kuśmierczykiem, który pracował wówczas w Studio Melange, produkował własne rzeczy oraz grał na perkusji w zespole Frutti di Mare. Któregoś razu, w trakcie nagrywania albumu jego kapeli, zaproponowałem mu stworzenie wspólnego studia. Marcin ochoczo się zgodził i pół roku później znaleźliśmy to miejsce, w którym teraz się znajdujemy. [Czytaj dalej]