(…) Jak się odnajdywałeś na praktykach w szkole? Powiedziałeś kiedyś, że za młodu myślałeś raczej o pracy w fabryce, w kiosku…
Praca w kiosku to była dla mnie wymarzona robota (śmiech). Siedzi się, czyta, rozwiązuje krzyżówki… Nie wyobrażałem sobie wtedy, że mógłbym rapować, a ludzie z całej Polski będą słuchać moich numerów. Dla mnie to było abstrakcyjne.
Co do praktyk w szkole – nie przykładałem się do nich zbytnio, ale dawałem sobie radę. Jeśli chodzi o samo przekazywanie wiedzy uczniom, to nie miałbym problemu jako nauczyciel, ale mógłbym mieć problem z formalnościami i nerwami, więc to nie była robota dla mnie. Podziwiam nauczycieli; to ciężki kawałek chleba. Nawet tak się mówi: „obyś cudze dzieci uczył”; to klątwa (śmiech). W końcu i tak nie zrobiłem magistra, więc temat siłą rzeczy upadł.
Szukałem potem pracy w jakimś sklepie z rowerami; chciałem się gdziekolwiek zaczepić. W tamtym okresie nie myślałem o ścieżce kariery zawodowej. Myślałem raczej, skąd wziąć w ogóle jakiekolwiek pieniądze. Później, gdy pogrążyłem się w nałogu i marazmie, myślałem, żeby znowu wyjechać za granicę – ale gdy ten pomysł dojrzewał, to akurat pojawiła się możliwość zatrudnienia na poczcie. W 2009 roku zacząłem siedzieć na okienku i wtedy trochę odżyłem, choć dalej piłem na osiedlu. W międzyczasie pisałem i nagrywałem kawałki. Do tej pory pamiętam, jak wyszedł kawałek na bicie BobAira [„Na sztukę” – przyp. red.] i na okienku przeglądałem forum Ślizgu, sprawdzając opinie (śmiech).
Praca na poczcie była jednak niepewna. Na początku byłem na zastępstwo za dziewczynę, która poszła na urlop macierzyński. Jak wróciła, przez pół roku byłem w dupie, bo nie wiedziałem, czy będę mógł na tę pocztę wrócić. Tu jakaś dorywcza praca, tu coś… Życie mijało mi na głupotach. Nic się nie działo: ani ojcem nie byłem dobrym, ani za rap nie brałem się na poważnie. Wyjechać za granicę do pracy już nie chciałem, bo wtedy Bartka w ogóle bym nie widywał. Cały czas łudziłem się, że moje życie zacznie się w końcu układać, ale bywało różnie. Gruba degradacja. Bezrobocie na przemian z pracą na poczcie, na której bardzo chciałem zaczepić się na stałe.
Napomknąłeś, że w międzyczasie nagrywałeś kawałki. Słuchałem ich przed naszym spotkaniem i – w kontekście wspomnianej przez ciebie „grubej degradacji” – poruszyły mnie wersy z kawałka „Po horyzont”. Rapowałeś tam: „Regularnie życie pieprzę, mnie się podoba tak / Chuj z ogarnięciem, sobie się podobam sam”. Dotknęło mnie to tym bardziej, że ten numer jest przecież wesoły, funkujący.
Trzeba by znać wszystkie mechanizmy stojące za chorobą alkoholową: zaprzeczanie, umniejszanie, upiększanie wspomnień… Dopiero kiedy alkoholik przestanie pić, może sobie coś uświadomić. W innym wypadku są tylko wymówki. „To nie przez alkohol”, „Piję mniej niż tamten”, „Alkohol mi pomaga”… Dziś już znam te mechanizmy i wiem, że takie podejście jak to przedstawione w wersie, który zacytowałeś, było wytworem chorej głowy. Potrafię się jednak odciąć i posłuchać starych numerów. Jak lecą, to niech sobie lecą.
Raz na dwa lata zdarzy się, że na koncercie zagram „Woogie boogie”, tylko mówię wtedy publice, żeby nie mówiła o tym nikomu, bo zaraz na każdym koncercie będą się dopominać (śmiech). Jak mam dobry humor, a ludzie dobrze się bawią, to mogę nawinąć ten numer – i mam wyjebane. Nie strzelę sobie w głowę przez to, że kiedyś nagrałem taki kawałek, bo potrafię go oddzielić od złych doświadczeń, które już przerobiłem w pewien sposób. Mogę mieć do siebie wyrzuty jako rodzic i dojrzały facet, ale to tyle. Staram się trzeźwo patrzeć na problem. [Czytaj dalej]