(…) Lubisz za to projektować okładki płyt. Od 2000 roku do momentu, w którym rozmawiamy, zrobiłeś ich około stu osiemdziesięciu – średnio dziesięć na rok. Nie jest to twoja jedyna aktywność zawodowa, ale większość odbiorców kojarzy cię jednak z okładek.
Jasne. Okładki, które zrobiłem, są zapalnikiem do tworzenia innych projektów. Okładki płyt to kawał mojego życia zawodowego i identyfikuję się z nimi – tym bardziej, że od zawsze zależało mi na promowaniu zawodu projektanta okładek. Uważam, że przez blisko dwadzieścia lat w branży udało mi się wprowadzić kilka zmian na lepsze – wystarczy porównać dawne wydania płyt z obecnymi. Dziesięć lat temu większość płyt była wydawana w plastikowych opakowaniach, a dziś wydawnictwa przybierają niemal dowolną formę. Są konkursy – tak państwowe, jak i niezależne – na najlepsze okładki. Jeszcze niedawno nikt o tym nawet nie myślał.
W tych konkursach zresztą rokrocznie zajmujesz wysokie miejsca – nieraz je nawet wygrywałeś. Robi to na tobie wrażenie, łechce ego…?
Nie. Może kilka lat temu tak było, kiedy miałem bardziej rozbuchane ego i postawę w stylu „co to nie ja”, ale teraz uważam, że nie jest to do niczego potrzebne. Niczego nie buduje, nie daje kopniaka do kolejnych wyzwań, a wręcz hamuje, bo człowiek zamyka się w swoim pomyśle na siebie. Pod względem rozwoju artystycznego o wiele więcej osiągnąłem przez ostatnich kilka lat niż przez wcześniejszych kilkanaście. Nagrody oczywiście są fajne, ale mimo to na ścianie w domu mam powieszone tylko cztery z osiemnastu Złotych i Platynowych Płyt, które otrzymałem. Kryją się za rogiem, nie są specjalnie wyeksponowane. Wyróżnienia nie wpływają na moje życie – pomijając fakt, że dzięki nim zdobywam kolejne zlecenia i mogę coraz więcej zarabiać.
Była przed chwilą mowa o wydawnictwach, które mogą przybierać w zasadzie dowolne formy – przyszło mi teraz na myśl zaprojektowane przez ciebie opakowanie płyty „Dalekie zbliżenia” Weny.
Jako pierwszy zastosowałem w nim wykrojnik krzyżowy. Wymyśliłem to opakowanie, narysowałem na kartce i oddałem do drukarni z pytaniem, czy są w stanie coś takiego wykonać. Potem się okazało, że ten wykrojnik wszedł do powszechnego obiegu. Większość opakowań, które proponowałem drukarni, są teraz w ich ofercie. Oczywiście są one odpowiednio dopracowane, ale powstały na bazie moich szkiców. Prawnik, z którym dziś współpracuję, dziwi się, że nie opatentowałem tych wzorów. Kiedyś o to nie dbałem.
Przez lata otwierałem umysły ludziom w tłoczniach i drukarniach, przekonując, że płyty nie muszą być wydawane wyłącznie w plastikowych pudełkach. Też dzięki temu płyty są dziś inaczej prezentowane w Empikach – albumy Ostrego, które zaprojektowałem, nie mieściły się na dawnych półkach. Pierwszym większym od standardowego wydaniem, jakie przygotowałem dla Adama, było „Tylko dla dorosłych”. Regularne wydanie wyglądało jak kolekcjonerskie. Myślę, że od tego momentu – to był 2010 rok – zaczęła się rewolucja wydawnicza.
„Podczas gdy często spotyka się dwa wydania tej samej płyty: normalne i premium, ja zaproponowałem Adamowi [Ostremu], żeby jego opakowania zawsze były premium plus w podstawie, a kosztowały tyle, co wydania normalne” – mówiłeś kiedyś w jednym z wywiadów.
To jest też efekt dialogu z wytwórnią. Jeśli w Asfalt Records uważają, że Ostry jest królem rapu w Polsce, to król musi mieć królewski wizerunek. Ja pracuję z Adamem nad jego wizerunkiem od płyty „Ja tu tylko sprzątam”, czyli od 2008 roku. Zauważ, że raperzy nie są już kojarzeni jako osoby, które siedzą na trzepaku i strzelają kozami z nosa. Dziś to postaci, z którymi można zrobić wielką kampanię promocyjną, wyświetlić się przy nich i ogrzać w ich świetle. Artyści rapowi zaczęli więcej zarabiać. Wygląd i wydanie ich płyt również miały wpływ na to, jak są obecnie postrzegani. Za właściwym projektem opakowania idzie pożądany wizerunek – nieważne, czy to mleko, batoniki czy płyty CD. [Czytaj dalej]