(…) Wywodzisz się z inteligenckiego domu; twoi rodzice na co dzień mieli styczność ze sztuką w pracy [świętej pamięci mama rapera była plastyczką, a tata – pisarzem i krytykiem teatralnym]. Jak patrzyli na twoje muzyczne próby?
Dla nich to była abstrakcja. Nie pamiętam żadnych konkretnych reakcji, ale miałem duże problemy z nauką i przykładnym zachowaniem, więc na pewno zdarzało się, że rodzice obwiniali rap za ten stan rzeczy. Z drugiej strony, myślę, że czasem dostrzegali, że to właśnie rap może być dla mnie pewnego rodzaju odskocznią. Od kiedy pamiętam, byłem ukierunkowany na muzykę. Miałem silną potrzebę ekspresji. Nie odnajdywałem się w szkole. Interesowałem się historią, ale nie tą, której uczono mnie na lekcjach. Sporo czytałem; byłem ciekawy świata. Rap pozwolił mi połączyć różne moje zainteresowania. Był on dla mnie formą ucieczki i wyrażania siebie. Poznając reguły tej sztuki, mogłem uzewnętrznić się i pokazać, co mi w duszy gra. Mogłem zostać jedynym i niepowtarzalnym mistrzem ceremonii.
Jeden z pierwszych koncertów zagrałem w 1996 roku w Gnieźnie na bboyowej imprezie Breakowisko, którą zorganizował Camey [Maciej Sierakowski, późniejszy właściciel wytwórni Camey Records – przyp. red.]. Zjechali się tam hiphopowcy z całego kraju. Ogólnie rzecz biorąc – coś się zaczynało dziać. Powstały pierwsze wytwórnie wydające hip-hop, ale ja nie byłem zainteresowany związaniem się z żadnym wydawnictwem. Jestem impregnowany na narzucanie mi czegokolwiek. Z Killaz Group działaliśmy sami i przebijaliśmy się po swojemu. Jak czegoś nie wymyśliliśmy, to tego nie było. Nauczyłem się dzięki temu zaradności i wbiłem sobie do łba, że trzeba jak najwięcej brać w swoje ręce. W 1998 roku wydaliśmy demówkę „Prawdziwość dla gry”. Pamiętam, że sprzedawaliśmy ją między innymi w Acid Shopie, czyli sklepie, który w 1991 roku na Wildzie założyli członkowie heavymetalowej kapeli Acid Drinkers. Byliśmy jednym z nielicznych wówczas zespołów, który nie grał gitarowej muzyki, a był akceptowany w tym środowisku.
Zawsze zresztą upieram się przy tym, że moja twórczość ma dużo wspólnego z punkiem: ideały, szczerość, bycie w kontrze do rzeczywistości, uciekanie od poklasku… Te wartości są dla mnie fundamentem hip-hopu, choć uległy zmianom, gdy rynek się sprofesjonalizował. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych w Poznaniu hip-hop nie miał zbyt wiele wspólnego z profesjonalizmem. Byliśmy dosyć agresywni i niezbyt – nazwijmy to – prospołeczni. Ja ponadto trzymałem się maksymy, która głosiła: „My, cyganie, nie lubimy pracować”. Imałem się jednak oczywiście różnych drobnych zajęć, żeby mieć pieniądze.
Możesz podać przykłady tych zajęć?
Ustawiałem chociażby stoiska na targach w Poznaniu. Płacono mi dwa złote za godzinę. Zaczynałem robotę o osiemnastej, gdy zamykano targi, a kończyłem o ósmej rano, tuż przed otwarciem. Montaż stoisk to była fajna fucha; miło wspominam tamte czasy.
Pracowałem też kiedyś dorywczo w drukarni. Mimo to, nie myślałem o sobie jako o kimś, kto chodzi do pracy. Efektem tego dziś, po tych wszystkich latach robienia muzyki, umiem tylko składać melodeklamacje w jakimś narzeczu. To tyle, jeśli chodzi o moje zawodowe skillsy. No dobra, kiedyś jeszcze potrafiłem wybekać alfabet, ale teraz mam już twardszą przeponę, więc straciłem tę umiejętność (śmiech). Już jednak jako nastolatek starałem się być samodzielny. Wyprowadziłem się z domu zaraz po tym, jak skończyłem liceum. [Czytaj dalej]