(…) Opowiesz, jaki był młody Olek zdobywający kolejne punkty doświadczenia w tworzeniu muzyki? Chłonął rady jak gąbka czy raczej, słuchając ich, z tyłu głowy pojawiała mu się myśl: „Ja wiem swoje”?
Pół na pół. Jakiś czas temu przyznałem się sam przed sobą, że nienawidzę krytyki – a już zwłaszcza tej konstruktywnej. Z dumą i bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że zawsze miałem ją jednak w pamięci i jak tylko była ku temu sposobność, pracowałem nad aspektem, który został skrytykowany. Zastanawiałem się nad argumentami, które ktoś wysuwał. Jeśli rzeczywiście mogę zrobić coś lepiej, to się tego nauczę. Pewna osoba zwróciła mi kiedyś uwagę, że nie umiem robić w utworach fajnych przejść, co mnie na maksa wkurzyło i sprawiło, że już chwilę potem starałem się podszkolić w tym temacie. Jak gram w piłkę, mam to samo. Ktoś krzyczy: „Podaj!”, a ja myślę tylko: „Zamknij się!”, ale następnym razem mu podam. Tym niemniej ważne jest, żeby umieć odsiać wartościowe opinie, które mogą coś wnieść, od tych wygłaszanych przez ludzi niemających zielonego pojęcia, o czym mówią.
Wydałem dwie autorskie płyty pod swoją ksywą, co oznacza, że mam nieco przerośnięte ego, bo ono jest niezbędne, żeby móc się porywać na takie rzeczy. Publikuje się numer, nad którym pracowało się tygodniami, i z miejsca słyszy się opinie: „E, wolałem kawałki w dawnym stylu”. Trzeba czasem umieć stanąć ponad tym, mieć swoje zdanie i wiedzieć, kiedy kogoś słuchać, a kiedy lepiej nie…
W jednym z wywiadów trafnie zauważyłeś, że słuchacze łatwo przywiązują się do danej stylistyki danego wykonawcy: „(…) jak muzyk coś zadeklaruje, to ludzie to wyłapią i będą cię męczyć (…) [d]łużej niż polityka”.
Moje podejście zawsze opierało się na tym, żeby tworzyć po prostu fajne rzeczy. Wychodzę z założenia, że w trakcie całej kariery zdążę zrobić wszystko. Mogę nagrywać z różnymi wykonawcami: nieważne, czy to Pezet, czy Ania Dąbrowska. Nie obchodzi mnie, co się stanie po drodze, bo jeśli sam uważam, że to, co robię, jest dobre, to moje zmiany stylistyczne się obronią. Przed laty pracowałem nad płytą Monopolu, przez co słyszałem wiele sarkastycznych pytań w stylu: „Ale ty tak na poważnie?”. Odbijałem piłeczkę, pytając: „Jeśli mam czas i możliwości ku temu, to czy nie mogę sobie zarobić i popracować nad zupełnie innym projektem niż te, z których do tej pory byłem znany?”. „Nie, bo zaraz wyjdzie HIFI Banda i wizerunkowo ci się to posypie” – taka była kontra. Przede wszystkim szukam doświadczeń w muzyce. Zaryzykuję katastrofę, by spróbować czegoś nowego. I patrz, jakoś żyję, nie narzekam na brak ofert współpracy. Współtworzyłem kilka albumów, które sprzedały się łącznie w kilkuset tysiącach egzemplarzy. Nie sądzę, żebym miał się czego wstydzić.
Spod moich rąk wyszło też trochę produktów stricte komercyjnych, o których ludzie nie mają pojęcia, że jestem ich autorem. Czy naprawdę byłoby mi lepiej, gdybym wydawał same klasyczne produkcje z raperami, co sugeruje mi część odbiorców?… Nie wydaje mi się. Jestem przykładem, że można robić spore artystyczne rewolucje i odnajdywać się na różnych polach. O ile jest się samokrytycznym wobec siebie – bo często wykonawcy nie potrafią się odnaleźć w nowej stylistyce. Robią wolty stylistyczne bez odpowiedniego przygotowania. [Czytaj dalej]