Włodi: Nie chciałem być wiecznie zbuntowany

(…) W wielu publikacjach na twój temat można spotkać się z opiniami, że na przełomie wieków zaszła u ciebie bardzo duża zmiana duchowa. Rzeczywiście tak było?

Można tak powiedzieć. Do albumu „Taka płyta” Molesty byłem chuliganem. Nie liczyłem się za bardzo z tym, co mnie spotka w przyszłości. Miałem w sobie o wiele mniej empatii. A może miałem jej dużo, tylko spychałem ją na boczny tor…? 

Młodzieńcza buta?

Może tak – a może trochę wpływ środowiska, w którym się obracałem lub w którym chciałem się obracać. Nigdy nie pozwalałem sobie w kaszę dmuchać. Byliśmy w takiej ekipie, że jak coś się działo, to nie spierdalaliśmy. Jak mieliśmy coś do zrobienia, to robiliśmy. Wychowało nas takie, a nie inne środowisko, więc mieliśmy swoje za uszami. W końcu jednak przyszedł taki moment, w którym, żyjąc na przysłowiowej krawędzi, zadałem sobie pytanie: „Czy idę dalej w chuligankę, czy czas odpuścić? Czy konsekwencje, które niesie za sobą uliczne życie, są tego warte?”. 

Kiedy doszedłeś do tych refleksji?

Właśnie w okresie wydania „Takiej płyty”, kiedy to w ulicznym życiu wydarzyło się wiele rzeczy, o których niekoniecznie chcę mówić. Mogę tylko powiedzieć, że mój żywot był zagrożony. Wynikło z tego wiele przemyśleń w stylu: „Czy jak jutro wyjdę na ulicę, nie dostanę cegłą w głowę lub kosy pod żebro?”. Stwierdziłem, że nie jest to sposób na życie dla mnie. Miałem rozterkę, wiedząc, że albo ulica, albo muzyka. Nie mogłem, tak jak w Stanach Zjednoczonych, być gangsta i żyć jak hustler, a przy okazji pisać piosenki. Prodigy z Mobb Deep napisał książkę „My infamous life” podczas pobytu w więzieniu. Użył prawdziwych wątków żyjących ludzi i osoby z jego środowiska miały do niego o to mnóstwo pretensji. W książce pojawiły się wątki pełne przemocy i broni, które mogą zaszkodzić po latach uczestnikom wydarzeń. Czytałem fragmenty tej publikacji i wiem, że sam nie mógłbym czegoś takiego zrobić.

Życie bumelanta i postawa „wyjebane na wszystko” jest spoko, ale wszystko można wypośrodkować. Muzyka bardzo mi pomogła. Robiłem ją w czasach, gdy nie miałem z niej nic. Pierwsze płyty traktowały o tym, kim byłem w danym momencie. Następne albumy były już pełne refleksji i płynęły z nich jakieś wnioski. Przyszedł taki moment, że inne rzeczy zaczęły mi się podobać. Coraz bardziej zaczęła mnie interesować duchowość. Ulica, osiedle – OK, wiem, jak to wygląda, ale co jest dalej…?

(…) Przenoszenie rapu na nasze podwórko nie było bezbolesne, jeśli chodzi o biznes. W 1997 roku Molesta podpisała kontrakt z dużą wytwórnią – Pomaton EMI. Po czasie nawijałeś: „Pomaton – ich kontrakt to dziesięć lat niewoli, wstyd ponadto”. 

To był taki krzyk pokrzywdzonego. Biznes zawsze był i będzie bezlitosny. Wchodząc w te zależności, mogliśmy się jakoś bronić, ale wiedza prawnicza w tamtym okresie była dla nas nieosiągalna. Z perspektywy czasu mogę mieć pretensje tylko do siebie. Podpisując umowę, myślałem, że to ja jestem tym, który dyktuje warunki – a było zupełnie odwrotnie. Do dziś ponoszę tego konsekwencje, bo za ogromne wyniki sprzedaży albumów fizycznych czy streaming na konto wpadają małe kwoty. 

Kontynuując wydawniczy wątek – w towarzystwo Volta wczesało się dwóch gości, którzy mieli jakieś doświadczenie w marketingu i w pracy z korporacjami. Doszli do wniosku, że w ciągu kilku najbliższych lat rap się rozwinie i będą na tym zarabiać hajs. Dogadali się z Pomatonem, że założą u nich hiphopowy sublabel pod nazwą B.E.A.T. Records. Sebastian [Volt – przyp. red.], który był twarzą wydawnictwa, zapewniał im dostęp do środowiska. W klubie Remont zorganizowano spotkanie z warszawskimi raperami – byliśmy tam my, Edytoriał, TJK, Trzyha oraz 2CW (Counterclockwise, czyli późniejsza Mor W.A.). Panowie przedstawili nam sytuację. Potwierdzili, że założyli wydawnictwo, i stwierdzili, że czas nagrać jakiś materiał, który zaprezentuje stołeczną scenę. Tak z czasem doszło do powstania składanki „Smak B.E.A.T. Records”. Po tej płycie mogli wywnioskować, co będzie się najlepiej sprzedawać, ale chyba ze wszystkimi wykonawcami podpisali kontrakty płytowe. „Skandal” poszedł na pierwszy ogień z racji tego, że mieliśmy już dużo rzeczy nagranych. Sebastian i tamci wierzyli, że to jest to. Parę spotkań, mydlenie oczu, że sprzedamy sto pięćdziesiąt tysięcy sztuk pierwszego dnia i będziemy bogaci. Potem aneksowaliśmy tę umowę… [Czytaj dalej]