Na debiutanckim LP PRO8L3Mu Oskar przewidywał, jak będzie wyglądał świat w 2040 roku – a jak będzie wyglądał 2040 u Steeza?
(zastanowienie) Mogę ci powiedzieć, jak chciałbym, żeby wyglądał.
W 2040 roku – pomimo tego, że ludność koncentruje się wokół miast i ta tendencja będzie narastać – nie chciałbym już żyć w dużym mieście. Tutaj trzymają mnie tak naprawdę tylko praca i kontakty towarzyskie. Bardziej mnie pociągają góry, Mazury… Będę miał wtedy pięćdziesiąt siedem lat, ale planuję jak najdłużej być aktywny zawodowo, żeby utrzymywać formę intelektualną. Nie wiem jednak, czym się będę zajmował – być może tym, co teraz, a może pójdę w zupełnie innym kierunku.
Wydaje mi się, że w 2040 roku – co akurat nietrudno przewidzieć – będziemy super blisko z internetem. Gdyby spojrzeć na to w perspektywie czasowej – od lat osiemdziesiątych i zalążków komputerów osobistych, przez lata dziewięćdziesiąte i początki internetu aż do teraz, kiedy właściwie na okrągło jesteśmy w sieci – to wszystko zmierza w stronę pełnej integracji. Pytanie tylko, kto będzie w tym siedział, a kto będzie tworzył kontrkulturę – podejrzewam bowiem, że wraz z rozwojem wirtualnej rzeczywistości jakaś kontrkultura, która będzie to kontestować, musi powstać. Mnie natomiast bardziej marzy się model życia cyfrowego nomady, który ma określone skillsy i może zarabiać na życie, będąc w dowolnym miejscu na świecie. Być może w wieku sześćdziesięciu lat nie będę już aż tak zafascynowany tym, żeby ciągle zmieniać miejsce zamieszkania, ale póki co staram się do tego dążyć.
Wirtualna rzeczywistość versus kontrkultura – po której stronie siebie widzisz?
Właśnie nie wiem…! Jestem natomiast przekonany, że w momencie, w którym się zagłębimy w tę wirtualną rzeczywistość, kiedy już powstaną interfejsy brain-to-computer i computer-to-brain, będzie można w tym odpłynąć. Trochę taki matriksowy przelot.
Bardziej cię przeraża czy fascynuje taka wizja?
Fascynuje, bo to są zawsze jakieś kroki do przodu.
Wydaje mi się, że cała potęga naszej cywilizacji zbudowana jest na dążeniu do zaspokojenia potrzeb indywidualnego ego. Podstawowe instynkty napędzają różne gałęzie gospodarki. Mam też jednak wrażenie, że powoli dochodzimy do punktu, w którym ludzi jest zbyt wielu i zbyt łatwo jest doprowadzić ten świat do samozagłady. Przez to kolejnym krokiem rozwoju cywilizacyjnego może być przejście z self-driven ego do pewnej globalnej świadomości. Gdybyśmy byli w stanie zbliżyć się na płaszczyźnie sieci, to podejrzewam, że ludzkość mogłaby przekształcić się z charakterystycznego dla zwierząt modelu stadnego na taki model, jaki mają owady, żeby grupowo i w świadomy sposób pracować na własne dobro. Gdyby wszyscy ludzie skupili się nad pracą nad dobrobytem i gdyby te pieniądze, które rządy przeznaczają na zbrojenia, spożytkowano na inne cele, świat wyglądałby inaczej. Dzisiaj brzmi to jak utopia, ale wraz z integracją człowieka z siecią może być możliwe.
Wróćmy do miasta – co jest w nim takiego złego, że chcesz się z niego wymiksować?
Od urodzenia mieszkałem w centrum Warszawy i być może to sprawia, że moje spojrzenie jest nieco wypaczone. Potem był Żoliborz, gdzie jest więcej zieleni i jest trochę ciszej, a teraz znowu duże miasto po drugiej stronie oceanu – wybrałem jednak spokojną okolicę.
W wyniku różnych doświadczeń, również psychodelicznych, w którymś momencie swojego życia nagle poczułem nierozerwalną więź z naturą. My, ludzie, zostaliśmy inkubowani w ten betonowy świat, co nie jest do końca fajne. Chodzimy na spacery do lasu, bo podświadomie czujemy, że to jest dla nas naturalne środowisko. Nie kupuję tego, że środowisko wielkomiejskie jest OK. Ludzie śmiecą na ulicach, napierdalają się, upijają do nieprzytomności – o czym to świadczy?… Dlaczego ktoś wsiada w mieście do samochodu, pakuje do niego trzy worki śmieci i jedzie do lasu je wyrzucić?… Taka osoba całe życie spędza w wielkiej betonowej dżungli, w jakiejś chorej opresji społecznej i nie rozumie, że robi coś wbrew sobie. [Czytaj dalej]