Łona: Nigdy nie jesteśmy tymi, za kogo nas mają

Łona | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy"
fot. archiwum Łony

(…) Z czego wynika to, że prawo autorskie jest faworyzowaną przez ciebie gałęzią prawa?

Pewnie z tego, że to jest jakiś łącznik między prawem a tym, co robię poza nim. Mimo że usilnie staram się oddzielić jedno od drugiego, to jest jednak rzecz, która spaja moje różne aktywności. Prawo autorskie jest o tyle specyficzne, że nie można do niego podchodzić bezmyślnie – jest w nim bardzo dużo kwestii, które zależą od danej sytuacji i od interpretacji, przez co jest tam sporo mniej „matematyki” niż w innych gałęziach prawa. Lubię też to, że w prawie autorskim cały czas coś się dzieje. Żyjemy w takich czasach, że codziennie każdy z nas narusza czyjeś prawa wyłączne, najczęściej majątkowe prawa autorskie właśnie.

Zdarza się, że zgłaszają się do ciebie osoby fizyczne?

Bardzo rzadko – a jeśli już, zazwyczaj są to znajomi z jakimiś drobnymi sprawami, że ktoś im jakiś maluteńki infringemencik uczynił. Co do zasady jednak moja praca jest jak praca chińskiego lekarza na cesarskim dworze – muszę dbać o to, żeby klient był zdrowy, czyli by nie dochodziło do żadnych naruszeń i żeby maksymalnie zabezpieczyć interesy swoich klientów.

Sądzisz, że znajomość prawa autorskiego jakkolwiek się u ludzi podnosi?

Przepisy prawa autorskiego rozlały się o tyle, że kiedyś było ono stosowane wyłącznie przez twórców, a twórcy stanowili niewielką część społeczeństwa. Teraz jest zupełnie inaczej, bo dziś wszyscy jesteśmy twórcami. Twórczość zrobiła się bardzo egalitarna, co ma niestety swoje złe strony, bo powstaje mnóstwo fatalnych rzeczy, choć ma pewnie i dobre, chociaż… Z tymi dobrymi stronami trochę bym jeszcze poczekał; o tym, co dała nam Sieć 2.0, przekonamy się pewnie za jakieś dziesięć–dwadzieścia lat. Na razie widzę wybuch wolności twórczej, eksplozję wolności słowa w internecie i doskonale widać wszystkie wady tego zjawiska. Cierpnę, jak przypadkiem trafię na jakąś fejsbukową rozmowę, czy na jakąś jędrną wymianę komentarzy. To, że nie stawiają przecinków, to jest ich najmniejszy grzech – już chuj z przecinkami…

(…) Pozwól, że zacytuję twoją wypowiedź z jednego z wywiadów: „Słabo się z tym czuję. Z tym, że jest jakiś drugi »ja«. (…) medialny wizerunek jest budowany z bardzo przyjemnych cech, których trudno się wstydzić. Ale nie jest prawdziwy. To obrazek, nie człowiek z krwi i kości”.

Jasne, zgadzam się z przedmówcą w stu procentach. Cały czas uczę się dystansu do tego obrazu, do wizerunku. Sam odbieram innych twórców, których nie znam osobiście, przez pryzmat ich twórczości, ale wiem, że to nie jest prawdziwy obrazek. Najgorzej jak twórca sam zaczyna wierzyć w ten swój wizerunek; staram się z do tego nie dopuszczać. Wiesz co, ja nie mam złudzeń, wiem, że moje teksty nie zmienią literackich dziejów Polski, ale nawet będąc rzemieślnikiem, a nie wielkim artystą, chcę być w tym rzemiośle nieskrępowany.

Myślisz o sobie jako o rzemieślniku?

No pewnie. Takim sobie skrybą, który coś tam do rymu napisze czasem. 

(…) A doszło do takich sytuacji, które niejako przewidywałeś w jednym ze swoich utworów, że ktoś „poczuł się dotknięty wnioskiem wysnutym zręcznie z którejś twojej puenty”?

Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że poczuje się dotknięty ktoś ze środowiska Radia Maryja. Tymczasem nie dość, że do niczego takiego nie doszło, to jeszcze kiedyś graliśmy koncert w Łodzi, na którym grali również jacyś chrześcijańscy raperzy, i z tej okazji gościła tam Telewizja Trwam. Pewni młodzi ludzie z tej telewizji podeszli do mnie i spytali, czy zgodzę się na rozmowę. Trochę się z tym gryzłem, ale ostatecznie się zgodziłem. Okazało się, że rozmowa była bardzo zachowawcza, żeby nie powiedzieć – grzeczna. Pytali mnie o to, jak koncert, czy publiczność dobrze się bawiła i jak mi się podoba w Łodzi. Jak już wyłączyli kamery, to ujawnili się, że oni są właśnie od Rydzyka – co zresztą było wiadome od samego początku – i że znają ten numer o Radiu Maryja, i że ha, ha oraz hi, hi. Ot, cała historia. [Czytaj dalej]