Rafał Grobel: Nie mamy prawa na nic narzekać

Rafał Grobel | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy"
fot. Maciej Bogucki

Pamiętam, że byłeś lekko zdziwiony, kiedy zwróciłem się do ciebie z propozycją udzielenia wywiadu do tej książki.

Tak, bo punktem wyjścia dla niej, jak zrozumiałem, miał być polski hip-hop, a ja nie czuję się jego częścią. Myślę zresztą, że wielu raperów też dużo by dało, żeby w tym środowisku nie być. Oczywiście, za małolata ganiałem w szerokich spodniach i słuchałem hip-hopu, nawet w dość zaawansowany sposób, jarałem się wrzutami czy turntablismem, ale w samym środowisku żadnych zasług nie miałem. Dopiero kiedy zacząłem organizować imprezy w Warszawie, poznałem ludzi, których twórczość znałem od dawna – już nie z pozycji, nazwijmy to, fana, tylko kogoś, kto może zaoferować im coś kreatywnego.

Jestem odbiorcą hip-hopu jak każdej innej muzyki, choć do tej mam na pewno większy sentyment. Jestem rocznik ’85, czyli wywodzę się z pokolenia, które wyrosło na hip-hopie. W nim były wypowiedziane pewne frustracje millenialsów i dlatego jest to kod, który rozumiem. Nie utożsamiam się jednak ze środowiskiem w rozumieniu artystów, którzy dzisiaj je tworzą i którzy są popularni. Dla mnie to w ogóle nie jest muzyka, nad którą warto się pochylać, bo w większości jej poziom artystyczny jest żaden. Niektóre rzeczy natomiast wychwytuję na poziomie społeczno-poznawczym czy kabaretowym. Kiedyś to był movement. Można było być writerem, który słucha także techno, ale dalej być w środowisku hiphopowym, jeżeli miało się pewien mental.

Powiedziałeś, że hip-hop nie jest muzyką, nad którą warto się pochylać – rozwiniesz wątek?

To bardzo duże uproszczenie, ale – co do zasady – dla mnie wartość artystyczną mają rzeczy szczere i autentyczne. Pomimo tego, że w sposób fundamentalny nie zgadzałem się z tym, co było głoszone przez Hemp Gru, to nie mam wątpliwości, że „Klucz”, chociaż momentami kwadratowy, był do bólu szczery i dzisiaj jestem w stanie do niego wrócić. Nie chodzi o to, że słucham „To jest to” w sobotni poranek, ale pamiętam ten numer i doceniam go. Jak słyszę dzisiejszych małolatów, to… Raz, że z perspektywy trzydziestolatka pierdolą oni straszne bzdury, a dwa, że muzyka ma w sobie zawsze jakieś elementy poszukiwania i autorskiej kreacji – a u nich nie ma nic autorskiego. Rozumiem, że dzieciaki się z tym identyfikują, bo nikt im nigdy nie dał niczego lepszego, ale dla mnie nie ma w tym za grosz artyzmu. Muzyka jest tam, gdzie jest szczerość. Może być brudna, chujowa, ale niech będzie szczera. Dlatego na przykład lubiłem to, co robił Żyto, a ostatnio, z zupełnie innej bajki, Belmondo.

(…) W kontekście muzyki jako takiej, udaje ci się nie naginać pod oczekiwania odbiorców czy rynku?

Myślę, że tak. Wydaje mi się, że w muzyce nie zrobiłem niczego wbrew sobie. Pewnym eksperymentem było dla mnie wydanie płyty Duita [„Now I’m Here” – przyp. red.]. Takiej muzyki, jaką robi Piotrek, już nie słucham, ale wiem, że to utalentowany gość i musiałem po prostu odpowiedzieć sobie na pytanie, czy – żeby być wydawcą – muszę wydawać tylko taką muzykę, która jest skrojona pod mój gust, czy mogę też wydawać rzeczy, które nie są do końca w moim klimacie, ale wiem, że są dobre. Album Duita bronił się pod każdym względem, więc stwierdziłem: OK, robimy to. Nie chcę być wydawcą, który wywodzi się z undergroundu i do końca życia będzie wydawał tylko house i techno. Cały czas tłuc w jednej niszy i w ogóle nie ryzykować – to nudne.

Czyli starasz się wychodzić poza tę niszę?

W przypadku MOSTu korzystam z mediów, które mają szeroki zasięg – jak chociażby ProstoTV – i staram się przez nie przepychać rzeczy, które dla dotychczasowych odbiorców Prosto są czymś zupełnie innym od tego, czego słuchają na co dzień. Z drugiej strony, korzystając z tego, że w niszowym środowisku, z którego się wywodzę, jestem postacią rozpoznawalną, chcę ludziom z niego pokazywać, że to wszystko nie musi być takie zamknięte i że bynajmniej nie jest przypałem, że Prosto daje pieniądze. Wręcz przeciwnie – to jest zajebiste, że ktoś chce dać pieniądze na muzykę, która niekoniecznie się zwróci. Taki struggling tylko w tym celu, żeby się pałować, że jesteśmy undergroundowi – nieważne, że nic się nie sprzedało i nikt o nas nie usłyszał – jest dla mnie również zupełnie bez sensu. [Czytaj dalej]