(…) Miks i master Michała Urbaniaka a miks i master, dajmy na to, Jetlagz – czymś się różnią?
Oczywiście. Miksując jazzowe nagrania, nie można wpakować w nie tyle basu co w trapowe czy mocno hiphopowe rzeczy. Samo podejście do pracy jest też zupełnie inne, bo w przypadku Jetlagz mam do czynienia tylko z brzmieniami komputerowymi, więc siłą rzeczy do takiego dźwięku podchodzę inaczej niż do akustycznych nagrań Michała Urbaniaka, u którego żywe bęben, bas i gitara oraz sekcja dęta i klawisze łączą się ze środowiskiem samplowo-instrumentalnym wyprodukowanym przez Marka Pędziwiatra.
To działa w ten sposób, że – mając już opanowany i wypracowany pewien warsztat, potrafisz się przystosować do każdego rodzaju nagrania? Przyjmijmy, że zgłasza się do ciebie ktoś z muzyką country…
Właśnie pracuję teraz nad płytą country.
(śmiech) Wszystko jasne.
Przez lata grałem w wielu zespołach na różnych instrumentach: od perkusji przez gitarę elektryczną i basową po fortepian i samplery. Dzięki tym doświadczeniom i temu, że zawsze interesowałem się muzyką, dzisiaj do każdego gatunku muzycznego podchodzę naturalnie. Dla mnie muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą. Jeśli coś brzmi dobrze, to się obroni, a jeśli coś brzmi źle i nieautentycznie – to się nie obroni.
(…) Swoją drogą, przygotowując się do wywiadu, natrafiłem na kawałek Tabu „Ostróda”, do którego dograłeś skrecze, a który był hymnem Ostróda Reggae Festiwal w 2013 roku. Pomyślałem sobie, że to jest niemożliwe, ile się u ciebie dzieje i jak różnorodne są to rzeczy.
Lubię różnorodność i szeroką paletę barw – życie wtedy staje się ciekawe. Gdybym cały czas tłukł rapowe kawałki – choćby i najlepsze – w końcu bym się tym znudził, dlatego cieszę się, że miałem okazję miksować i masterować na przykład płytę heavymetalowego zespołu Dead Swingers, przy której zresztą bardzo dużo się nauczyłem. Ciekawym odkryciem była dla mnie też praca z muzyką Das Komplexa, przez którą w późniejszym czasie zrobiłem jeszcze trochę miksów elektronicznych rzeczy.
Współpracujesz na różnych płaszczyznach z bardzo różnymi muzykami – od Lao Che po Narodową Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia. Pamiętasz, które takie zderzenie było najbardziej egzotyczne?
Nie rozpatruję tego w tych kategoriach. Pamiętam natomiast jeden fajny job, jak zrobiliśmy dla Red Bulla z Fiszem i Emade soundclash, czyli pojedynek między dwoma zespołami. Dwie sceny były ustawione vis-à-vis siebie i cała zabawa polegała na tym, że każdy zespół musiał wykonać muzykę przeróżnych gatunków w przeróżnych aranżacjach, a w to powtykać jeszcze swoje utwory. Razem z Fiszem i Emade konfrontowaliśmy swoje pomysły na muzykę z Acid Drinkers, które wybrało nam do zagrania chociażby numer deathmetalowy, dzięki czemu mogłem odświeżyć swoje gitarowe skillsy. Na koniec tego kawałka zrobiłem to, o czym marzy każdy gitarzysta, czyli roztrzaskałem gitarę o scenę (śmiech). Graliśmy też jakiś elektroniczny numer, cover Gary’ego Numana, tańczyliśmy breakdance’a… To jest w muzyce najpiękniejsze – że można ją interpretować w różnych wydaniach.
(…) Demo Sztigara Bonko powstało w 2004 roku, czyli jeszcze za czasów twojej pracy w kopalni – jak doszło do tego, że zacząłeś pracować pod ziemią?
To była konieczność. Opuściłem dom rodzinny i poszedłem na swoje w wieku dziewiętnastu lat, więc musiałem coś robić, żeby się utrzymać. Parałem się różnymi rzeczami – pracowałem i w stolarni, i jako redaktor w lokalnej telewizji, ale również jako agent ubezpieczeniowy. Żadne z tych zajęć nie przynosiło mi jednak takiego dochodu, który pozwoliłby mi się utrzymać, więc decyzję o pracy w kopalni podyktowało życie swoimi realiami. Nie był to mój wybór.
Miałeś w rodzinie górnicze tradycje?
Nie, chociaż tata, co prawda, pracował w kopalni przez dziesięć lat. Wychowałem się jednak w Jastrzębiu-Zdroju, w którym w tamtym czasie było pięć kopalń, więc naturalną koleją rzeczy było, że wszyscy dorośli mężczyźni, którzy nie znaleźli ciekawszego zajęcia, szli do kopalni. [Czytaj dalej]