(…) „Małolat jedzie na fejmie brata, Ajron podrabia NOONa” [cytat z utworu „Klasyk (Rap miejski)”] – dużo musieliście nasłuchać się tego typu zarzutów?
Nie przejmowaliśmy się nimi. Słuchacze potrzebują takich porównań, bo one pomagają im opisać pewne rzeczy, ale dla nas nie miało to znaczenia. Uczyłem się robić muzykę przez podpatrywanie kolegów, a nie z tutoriali z YouTubeʼa (który zresztą w tamtych czasach nie istniał). Często jeździłem do NOONa, żeby obserwować, w jaki sposób słucha płyt, który sampel działa, jak to wszystko się tworzy… Starałem się rozłożyć na części pierwsze kawałki, którymi się jarałem, i zrobić coś w swoim stylu. Nawet jeśli były między nami jakieś podobieństwa, to zamykały się one w ramach inspiracji.
Wszystko, czym się otaczasz i co pochłaniasz, kończy w twoich pracach, bo podświadomie filtrujesz to przez siebie. Robiąc bit do „Sąsiadów”, bardzo inspirowałem się House of Pain. „W weekendy żyjąc” to progresywna elektronika. Jarałem się DJ-em Quikiem, bitami na płycie „The Blueprint” Jay-Z… Nie jest tak, jak myślą słuchacze, że „tylko DJ Premier i NOON” (śmiech).
„Takiego brzmienia nie osiągniesz nawet z Akai / Jakbyś robił latami, to nie zrobisz takich bębnów” [cytat z tego samego kawałka] – jarałeś się rapem Małolata, a on twoimi bitami.
Małolat jest bardzo emocjonalnym raperem – i to słychać. Pamiętam, że zadzwoniłem do niego z informacją, że ktoś nas szkaluje na jakimś forum. Michał z miejsca reagował: „Niech się pierdoli! Czekaj… Mam taki tekst, napiszę o tym”. Nakręcaliśmy się nawzajem przeciwko wątpiącym, mieliśmy wspólne wartości. Nad logo pracowaliśmy razem, rozmawialiśmy o pomysłach na sesję zdjęciową. Teamwork na każdej płaszczyźnie.
(…) Miałeś dwadzieścia jeden lat, gdy wyemigrowałeś do Stanów. Tak mówiłeś o okresie przed wyjazdem w jednym z wywiadów: „Czułem potrzebę wyjechania i zajęcia się czymś zupełnie innym. To nie był dla mnie dobry czas”. Co się działo?
Historia stara jak świat: kończysz liceum i nie wiesz, co będziesz robił dalej w życiu: „Studia? Praca? Za co będę żył?”. To był u mnie czas zawirowań. Nie dostałem się do filmówki w Łodzi. Stwierdziliśmy z ojcem, że skoro nie idę na te studia, to może dobrze by było, żebym miał fach w ręku w przemyśle filmowym. Zdjęcia już robiłem, więc wydawało się, że mam predyspozycje. Znajomy mojego ojca zaczynał wtedy pracę przy filmie Stevena Spielberga „Monachium”, w którym operatorem był Janusz Kamiński. Wojsko zaczęło się o mnie upominać, ale pojechałem na ten plan i zostałem stażystą. W międzyczasie zacząłem studia zaoczne.
Jak wspominasz plan „Monachium”?
Moje refleksje były podobne jak w przypadku muzyki – mianowicie, że nie chcę stać i obserwować, tylko chcę znaleźć się za kamerą i pełnymi garściami czerpać z tego, co ma do zaoferowania ta forma ekspresji. Praca fizyczna na planie też nie do końca mi odpowiadała, chociaż dużo się dzięki niej nauczyłem i nabrałem szacunku do ludzi, którzy ciężko pracują – nie tylko fizycznie.
Przy kolejnym filmie Janusza Kamińskiego, czyli „How Do You Know”, byłem już jego asystentem i zajmowałem się projekcją materiałów światłoczułych i robieniem zdjęć referencyjnych oraz komunikacją z laboratorium w Nowym Jorku. Na planie miałem okazję spotkać swojego idola Jacka Nicholsona oraz przesympatycznych aktorów, takich jak Reese Witherspoon, Owen Wilson i Paul Rudd. Obserwowanie Janusza Kamińskiego i Stevena Spielberga było dla mnie kolejną otwierającą oczy przygodą. Przy nich pomyślałem, że chcę robić to co oni i stać się w tym najlepszy.
Szedłem w kierunku, w którym ludzie mi mówili, że robię dobre rzeczy. Tak było zarówno w przypadku muzyki, jak i fotografii. Zbudowałem portfolio zdjęć i filmów – trwało to ze dwa lata – aby móc zdawać na studia w USA. Co ciekawe, mieliśmy w tamtym okresie robić płytę z Pezetem; powstało nawet chyba osiem kawałków. [Czytaj dalej]